ROZMOWA
MAREK CHĄDZYŃSKI:
Czy kryzys w Polsce już się skończył?
SŁAWOMIR SKRZYPEK:*
Reklama
Jeszcze za wcześnie, aby udzielić na takie pytanie jednoznacznej odpowiedzi. Z pewnością kryzys wszedł w łagodniejszą fazę, a jego zakończenie wydaje się już coraz bliższe. Oczywiście jest jeszcze dużo niewiadomych, które mogą się pojawić zarówno w naszym systemie finansowym, jak i w sferze realnej. Wierzę jednak, że stabilność polskiej gospodarki będzie się systematycznie umacniała.
Czy wybuch kryzysu pod koniec 2008 r. pana zaskoczył?
Pierwsze symptomy nadchodzącego kryzysu można było zaobserwować już w 2007 r. Z tego powodu prosiłem Sejm, by przynajmniej o rok przełożył likwidację Generalnego Inspektoratu Nadzoru Bankowego. Także dlatego już wtedy zabiegałem o powołanie Komitetu Stabilności Finansowej – niestety wówczas moje działania nie spotkały się ze zrozumieniem władzy ustawodawczej. Mimo pojawiających się od dłuższego czasu symptomów narastających nierównowag w globalnej gospodarce, moment, skala i przebieg kryzysu były dla banków centralnych pewnym zaskoczeniem. Dlatego kryzys i działania ograniczające jego skutki stały się największym wyzwaniem w trakcie mojej dotychczasowej kadencji. Gdy w październiku 2008 r. nastąpił ogromny spadek zaufania w sektorze bankowym, sytuacja na rynku finansowym zrobiła się naprawdę niebezpieczna. Transakcje dokonywane na rynku międzybankowym przestały być praktycznie realizowane, a bankom groził brak płynności.
Czy z perspektywy czasu uważa pan, że NBP poradził sobie z problemem braku płynności? Rynek międzybankowy do dziś nie funkcjonuje optymalnie.
Naszą odpowiedzią na zachwianie stabilności funkcjonowania instytucji bankowych był Pakiet zaufania, który zaczął funkcjonować już 17 października 2008 r., oferując bankom możliwość poprawienia ich płynności. Dzięki instrumentom zaproponowanym przez NBP zaufanie między instytucjami bankowymi zaczęło się odbudowywać, a rynek międzybankowy zaczął się stopniowo odblokowywać. Dziś jesteśmy w dużo lepszej sytuacji niż rok temu.
Ale akcji kredytowej nie udało się odbudować...
Wprowadziliśmy Pakt na rzecz Akcji Kredytowej, dlatego gospodarcza kroplówka, jaką są kredyty, nie wyschła zupełnie. Pozycja Polski pod tym względem była znacznie lepsza nie tylko w porównaniu z innymi rynkami z grupy emerging markets, ale też względem bogatych sąsiadów. Najlepszym dowodem na to są wyniki gospodarcze. Zresztą w niektórych segmentach aktywności kredytowej banków naprawdę nie jest tak źle, np. w kredycie konsumpcyjnym. Jego dynamika co prawda spadła z 31 proc. rok temu do ok. 15 proc. obecnie, ale w dalszym ciągu utrzymuje się na przyzwoitym poziomie. Mniej optymistycznie wygląda sytuacja w kredytach korporacyjnych, zwłaszcza w kredytach obrotowych, gdzie odnotowujemy 9-proc. spadek. To wynika nie tylko z zaostrzania polityki kredytowej przez banki, ale także ze spadku popytu na kredyty.
Czy w najostrzejszej fazie kryzysu – czyli na przełomie lat 2008 i 2009 – mieliśmy atak spekulacyjny na złotego?
Problemy na rynku walutowym zaczęły się znacznie wcześniej. Gdy w 2007 r. pojawiły się pierwsze oznaki najpotężniejszego od lat kryzysu na światowych rynkach finansowych, uwidocznione załamaniem się amerykańskiego rynku funduszy subprime, wśród analityków banków inwestycyjnych zaczęła dominować opinia, że coraz większą rolę w globalnej gospodarce będą odgrywały rynki emerging markets. Polska, jako kraj z najsilniejszymi fundamentami gospodarczymi w tej grupie, stała się jednym z liderów na mapie światowego kryzysu. Taka sytuacja sprawiła, że mieliśmy do czynienia z dużym napływem kapitału, również spekulacyjnego. Złoty wówczas silnie aprecjonował, dochodząc w połowie 2008 r. do rekordowych poziomów wobec euro, dolara i franka szwajcarskiego. Klienci banków, którzy zadłużyli się wówczas we franku, zostali wystawieni na największe ryzyko kursowe. Gdy we wrześniu 2008 r. upadł Lehman Brothers, a kapitał zaczął przemieszczać się do bezpiecznej przystani, jaką jest przede wszystkim rynek amerykański, nastąpiło osłabienie wszystkich walut krajów rynków wschodzących. Dodatkowo fundusze, które osiągnęły niezadowalające wyniki, starały się zniwelować swoje straty poprzez realizację krótkoterminowych operacji. Złoty zareagował na to najsilniej, bo nasz rynek na tle innych rynków regionu jest stosunkowo duży i płynny. Łatwo na niego wejść, zrealizować zyski i wyjść.
Był taki moment, że NBP rozważał interwencję na rynku, żeby bronić złotego?
NBP na bieżąco analizuje sytuację na rynku i zawsze musi być gotowy na ewentualność pojawienia się konieczności interwencji. Należy brać pod uwagę zachowania się tych inwestorów, których zamiarem jest spekulacja. Wtedy staramy się nie dać wciągnąć w taką grę. Z interwencją na rynku walutowym zawsze wiąże się bardzo duże ryzyko, o czym świadczy przykład Rosji. Obrona rubla kosztowała rosyjski bank centralny zmniejszenie rezerw o ponad 200 mld dol. Włożyliśmy wiele wysiłku w to, żeby przekonać inwestorów, że Polska nie jest częścią jednego regionu emerging markets, a nasza sytuacja jest stabilna i o wiele lepsza niż innych krajów.
Sektor bankowy ma obecnie dużą nadpłynność, rzędu kilkudziesięciu miliardów złotych. Jaka jest szansa, że tak duży zasób gotówki w bankach zostanie przeznaczony na kredyty, a nie np. na zakup obligacji Skarbu Państwa?
Wzrost potrzeb pożyczkowych państwa zaplanowany na rok 2010 w naturalny sposób zwiększy zaangażowanie banków w te bezpieczne instrumenty finansowe. Może przy tym pojawić się ryzyko wypychania akcji kredytowej banków przez wzrost ich zaangażowania w finansowanie deficytu budżetowego. Jestem jednak spokojny, gdyż właśnie dzięki dużej nadpłynności w bankach ryzyko to jest neutralizowane. W razie potrzeby NBP zawsze jest gotów wesprzeć – od strony płynnościowej – proces kredytowania potrzeb polskiej gospodarki.
Nowa RPP rozpoczyna działalność w okresie luźnej polityki fiskalnej. Teoretycznie w takich warunkach polityka pieniężna powinna się zaostrzać.
Sytuacja realnej sfery gospodarki jest nadal niepewna. Mamy przykłady coraz większego angażowania się banków centralnych w podtrzymywanie wzrostu gospodarczego, w sytuacji gdy ceny utrzymują się na względnie stabilnym poziomie. Kilka banków z kolei zaczęło podnosić stopy procentowe i teraz borykają się z problemem carry trade – spekulacjami wykorzystującymi różnice w poziomach stóp procentowych. Te spekulacje prowadzą do umocnienia walut w krajach o relatywnie wysokich stopach procentowych. Gdy wzrost gospodarczy w takich krajach jest bardzo słaby, nadmierna aprecjacja waluty nie jest dla nich korzystna. Zawsze powinniśmy mieć na uwadze wpływ decyzji banku centralnego na dynamikę wzrostu gospodarczego. Seria obniżek stóp procentowych była poważnym impulsem prorozwojowym dla gospodarki.
Niektórzy nowi członkowie RPP nawołują już do stopniowego zaostrzania kursu polityki pieniężnej.
Już niebawem będzie okazja, żeby na forum Rady przeprowadzić poważną dyskusję o kierunku polityki pieniężnej na najbliższe miesiące. Tym bardziej że pierwsze posiedzenie RPP w pełnym nowym składzie zbiegnie się w czasie z publikacją projekcji inflacji, gdzie zostaną przedstawione możliwe scenariusze inflacyjne i wzrostu gospodarczego. Przy tej okazji będę chciał przekonać członków RPP do wprowadzenia prezentacji ścieżki przyszłych stóp procentowych. Dzięki temu publiczne wypowiedzi członków Rady nie będą odnosiły się do tego, jakie Rada powinna podjąć decyzje, tylko raczej będą komentować decyzje już podjęte.
Czy nowa RPP powinna na nowo zdefiniować cel swojego działania? Dziś formalnie powinna się zajmować głównie pilnowaniem inflacji.
Z pewnością nie ma potrzeby zmiany zapisów ustawy o NBP odnoszących się do RPP. Propozycja zmiany zasad komunikowania się Rady z otoczeniem to raczej kwestia praktyki jej stosowania. Cel prowadzonej przez RPP działalności można realizować ortodoksyjnie, ale można też realizować go, mając na względzie potrzeby całej gospodarki – zarówno inflację, jak i wzrost gospodarczy i stabilność na rynkach finansowych.
Kiedy Polska będzie spełniać kryterium inflacyjne konieczne, by przystąpić do strefy euro?
Większość prognoz wskazuje, że w 2010 r. inflacja w Polsce będzie spadać. Bardziej konkretny scenariusz będzie znany w lutym, po publikacji kolejnej projekcji inflacji NBP. Spadek inflacji po pewnym czasie znajdzie odzwierciedlenie w 12-miesięcznej średniej inflacji HICP, branej pod uwagę przy ocenie spełniania kryterium inflacyjnego. Równolegle ze zmniejszaniem się dynamiki wzrostu cen u nas w 2010 r. inflacja w UE wzrośnie z niskiego obecnie poziomu. Dlatego sprowadzenie inflacji do poziomu wymaganego przez kryterium z Maastricht nie będzie problemem. Dużo trudniej będzie zejść z deficytem finansów publicznych poniżej 3 proc. PKB.
A co z kryterium kursowym? Nie powinniśmy planować wprowadzenia złotego do korytarza ERM2?
Tak długo, jak Polska jest objęta procedurą nadmiernego deficytu i nie ma wiarygodnej perspektywy jej zakończenia, nie powinniśmy wchodzić do ERM2. Ten krok powinien być poprzedzony gruntowną reformą finansów publicznych. Niestety w Polsce nie ma motywacji do podjęcia takich działań, bo kryzys obszedł się z naszą gospodarką stosunkowo łagodnie. Tymczasem reformy, których efektem byłoby obniżenie deficytu, uwiarygodniłyby proces konwergencji. Doświadczenia Grecji, Portugalii czy Hiszpanii powinny stanowić dla nas ostrzeżenie, aby z większą determinacją podchodzić do działań, które przygotują nas jak najlepiej do pełnego członkostwa w strefie euro.
*Sławomir Skrzypek, prezes Narodowego Banku Polskiego