MARCIN PIASECKI, MIREK KUK Czy widzi pan u siebie w banku popyt na kredyt inwestycyjny?
MATEUSZ MORAWIECKI*
Na razie przedsiębiorcy nie za bardzo mają apetyt na inwestycje. Chociaż kredyt jest dostępny, to brakuje projektów inwestycyjnych. Cóż, takie jest obecnie otoczenie gospodarcze: eksporterzy ciągle się zastanawiają, czy zwiększać produkcję; ostrożni są również producenci sprzedający na rynku krajowym, którzy muszą sobie odpowiedzieć na pytanie, czy utrzyma się wysoki poziom popytu wewnętrznego z poprzednich lat. Oczywiście nie dotyczy to inwestycji publicznych, bo zarówno inwestycje rządowe, jak i samorządowe rozwijają się bardzo sprawnie. Ale oprócz nich, z punktu widzenia gospodarki bardzo ważne są zachowania małych i średnich firm, bo one tworzą najwięcej nowych miejsc pracy. A tu na razie nie widać wielkiego postępu. Ten popyt może się narodzić w najbliższych miesiącach, a do ostrożnego optymizmu skłania mnie analiza danych makroekonomicznych, a także zapasów firm, które przez ostatnie cztery kwartały spadały. Siłą rzeczy firmy będą musiały niebawem zacząć te zapasy odbudowywać.
Reklama
Jednym z instrumentów zwiększających akcję kredytową mogłyby być gwarancje BGK. Ale one na razie nie funkcjonują. Dlaczego?
Zawodzą dwie rzeczy: proces i cena. Przy czym cena jest czynnikiem drugorzędnym, choć trzeba podkreślić, że ona jednak wiele firm zniechęca. Problemem jest przede wszystkim proces – bardzo skomplikowany i nazbyt zbiurokratyzowany. Naszym zdaniem, popartym wieloletnim doświadczeniem i pracą z innymi funduszami gwarancyjnymi, ten proces mógłby być prostszy. W ten sposób system gwarancji byłby bardziej przyjazny i przyciągnąłby znacznie większą grupę klientów. Z korzyścią dla nich, gospodarki oraz budżetu.
Czyli problemem procesu jest zbiurokratyzowanie? Jaka jest jego główna wada?
Ten proces jest rzeczywiście bardzo zbiurokratyzowany, powolny i zbyt, w jednostkowych przypadkach, zależny od decyzji BGK. Wielokrotnie tłumaczyliśmy, że kluczem do sukcesu jest wdrożenie systemu gwarancji portfelowych. Namawiamy, aby współpraca między Bankiem Gospodarstwa Krajowego a bankami komercyjnymi była oparta na wzajemnym zaufaniu. Zaufaniu do nas, naszych procedur, do naszego biznesowego doświadczenia i wreszcie naszej dobrej woli rozwijania polskiej gospodarki. Jeśli tak będzie, wszyscy na tym skorzystają: firmy, Skarb Państwa i banki. A w efekcie – społeczeństwo.
W Polsce od lat mówi się o bezwzględnej konieczności ograniczenia biurokracji. I słusznie, bo jest granica bólu, której przedsiębiorcy nie chcą przekroczyć i po prostu się poddają. Obawiam się, że gwarancje w obecnej postaci niebezpiecznie nas do tej granicy zbliżają. Bo jeśli na decyzję BGK trzeba czekać na przykład miesiąc, to zniechęca to zarówno przedsiębiorców, jak i nas.
Niebawem wejdzie w życie Rekomendacja T przygotowywana przez KNF. Czy ona jest potrzebna? Czy nie obawia się pan, że rynek kredytów konsumenckich zostanie przez nią przystopowany.
Nawet jeżeli to nastąpi, to nie będę wylewał łez. Ze społecznego punktu widzenia kredyty konsumpcyjne są mniej ważne niż kredyty gospodarcze. Zresztą trzeba pamiętać, że w Polsce pożyczki konsumpcyjne stanowią ok. 8–9 proc. PKB, a to oznacza, że znajdujemy się na średnim poziomie Unii Europejskiej. A przecież, mimo całego skoku cywilizacyjnego dokonanego w ostatnich dwudziestu latach, jesteśmy biedniejszym społeczeństwem niż choćby Francuzi czy Włosi. Dlatego powinniśmy być nieco ostrożniejsi w konsumpcji. W innym wypadku narazimy polską gospodarkę, a w konsekwencji polskie społeczeństwo, na problemy. Rekomendacja T w jakimś stopniu pozwoli na uniknięcie takiego scenariusza. Wydaje mi się istotne, aby KNF uważnie weryfikowała to, czy wszystkie banki będą się do niej stosowały, bo ciągle wiele podmiotów ma tendencję do naginania przepisów, także tych wydawanych przez regulatorów rynku. Tak było choćby z Rekomendacją S, tak jest z tzw. lokatami antypodatkowymi. My, Bank Zachodni WBK, mamy trochę inną filozofię, bo uważamy za niewłaściwe narażanie naszych klientów na kłopoty. Przyjrzyjmy się kredytom hipotecznym we frankach szwajcarskich. Nie chcemy już dzisiaj o tym pamiętać, ale przecież mieliśmy ogromne szczęście, że osłabieniu złotego towarzyszył spadek, praktycznie do zera, stóp procentowych w Szwajcarii. Gdyby było inaczej, moglibyśmy mieć kopię sytuacji z krajów bałtyckich, gdzie udział niespłacanych kredytów hipotecznych sięga 30 procent!

>>> Polecamy: Rekomendacja T będzie mniej restrykcyjna niż zapowiadał KNF

Wracając do Rekomendacji T. Jestem zwolennikiem jej wprowadzenia, ale także twardego egzekwowania. Nie może być tak, a już nieraz się z tym spotykaliśmy, że przepisy prawne są nieprecyzyjne i jedni stosują ich ortodoksyjną interpretację, inni natomiast cały swój wysiłek kierują na omijanie przepisów. Takie działania „harcowników” szkodzą klientom, sektorowi bankowemu, i jakby mimochodem psują życie publiczne.
Jest pan zwolennikiem zakazu udzielania kredytów walutowych?
Moim zdaniem kredyty walutowe powinny być dostępne, ale nie powinny być produktem masowym. Niech korzystają z nich osoby, które na to rzeczywiście stać, a przy tym osoby w pełni świadome podejmowanego ryzyka.
Kiedy rozmawialiśmy na wiosną ubiegłego roku, nie krył pan obaw o przyszłość całego sektora bankowego...
Rozmawialiśmy w momencie, gdy wszystko podążało w bardzo niebezpiecznym kierunku. Wtedy nikt na świecie nie rozumiał logiki tego kryzysu, kierunku, w którym podąża. Zagrożenia były ogromne i jak najbardziej realne. Głosy otrzeźwienia przyczyniły się do przygotowania odpowiednich instrumentów i ustaw, które pomogły polskiej gospodarce przejść przez trudne kwartały kryzysu. Warto pochwalić i rząd, i KNF, i NBP, a także same banki, że dzięki wspólnemu wysiłkowi udało się uniknąć znacznie głębszych spadków.

>>> Polecamy: Kluza: Rekomendacja T ma obowiązywać od 2011 roku

Patrząc na wyniki banków, sytuacja jest jednak daleka od tego, do czego przyzwyczaiły nas lata 2005–2008.
Tak, wystarczy spojrzeć na wynik sektora w 2009 roku, który był prawdopodobnie niższy o 30–40 proc. od wyniku, który banki uzyskały w 2008 roku. Za chwilę, gdy banki zaczną ogłaszać wyniki uzyskane w ubiegłym roku, okaże się, że wiele z nich będzie miało zysk zbliżony do zera, kilka może zanotować straty. Poziom złych długów rośnie, rosną rezerwy, same opcje to straty w wysokości 2 mld zł. Gdyby przeliczyć to na kilometry autostrad, okaże się, że tylko na opcjach straciliśmy blisko prawie 100 km dróg ekspresowych! O tym wszystkim nie można zapominać.
Co na powrót może pchnąć polską gospodarkę na tory szybkiego wzrostu?
Byłoby bardzo dobrze, mówiliśmy już o tym, gdyby ruszył program gwarancji i poręczeń. Warto też przypomnieć, co we wrześniu ubiegłego roku prezes NBP zapowiedział w Krynicy. Była mowa o wprowadzeniu trzech nowych instrumentów, z których najważniejszy byłby kredyt dyskontowy. To ułatwiłoby dawanie kredytów dużym przedsiębiorstwom, a więc tym, którym pieniądze pożycza się z niską marżą, bo są to zwykle podmioty o niższym ryzyku. Tymczasem banki niechętnie udzielają kredytów na niskich marżach, bo jednocześnie muszą dużo zapłacić za depozyty. W takiej sytuacji kredyt dyskontowy sprawiałby, że NBP dostarczałby płynność, a ryzyko kredytowe nadal zostawałoby po stronie banku. Gdyby kredyt nie został spłacony, odpowiedzialność za to spadałaby na bank. Taki instrument, taka możliwość, to nie jest oczywiście panaceum na wszystkie problemy, ale na pewno przyczyniłoby się to do zwiększenia akcji kredytowej w 2010 roku, zwłaszcza kredytów dla dużych firm. Sprawy, o których mówię, nie rozwiązują, rzecz jasna, całego problemu kredytowania. Ale jeżeli ruszyłyby gwarancje i kredyt dyskontowy, byłaby szansa, aby w tym roku akcja kredytowa dla firm wzrosła na przykład nie o 4, ale, załóżmy, o 7 proc. To może nie brzmi ekscytująco, ale proszę pamiętać, że wówczas liczba firm, które dostałyby kredyty byłaby większa o przynajmniej 50 tysięcy. Nie wszystkie z tych kredytów zostałyby spłacone, to prawda, ale koło zamachowe gospodarki kręciłoby się szybciej, a o to dziś najbardziej chodzi.
Czy postulaty sektora bankowego, głośno artykułowane zwłaszcza na przełomie 2008 i 2009 roku, zostały spełnione?
O poszczególnych rozwiązaniach, na przykład o płynności, ustawie o ratowaniu banków, z której na szczęście nie trzeba było korzystać, mówiłem już wielokrotnie, mówili inni szefowie banków. To były dobre ruchy. Ale pokuszę się o szerszą refleksję. Mam wrażenie, że ubiegły rok był pod wieloma względami przełomowy dla współpracy różnych organów władzy ze światem biznesu. To była dobra, partnerska współpraca. Mam wrażenie, że władza pozbyła się nieco paternalistycznego stosunku do biznesu. Biznes z kolei zrozumiał, że ma do czynienia z ludźmi kompetentnymi, których celem nie jest nakładanie kolejnych, coraz wyższych, obciążeń podatkowych. Dzięki temu lepiej zrozumieliśmy swoje racje. To cenny kapitał na przyszłość. I jeden z powodów, dla których patrzę na ten rok z większym optymizmem. Dlatego w 2010 roku możemy mówić, także w Banku Zachodnim WBK, o ostrożnej ekspansji.
Mógłby pan rozwinąć ten zwrot w odniesieniu do Banku Zachodniego WBK?
W minionym roku nie zamknęliśmy ani jednego oddziału w odróżnieniu od wielu innych banków, które uznały, że w trudnym otoczeniu makroekonomicznym, dla poprawienia wyników, warto się na takie ostre cięcie zdecydować. To po pierwsze. Po drugie, w tym roku otworzymy być może nawet sto nowych placówek franczyzowych, bo ten model coraz lepiej się w naszym banku sprawdza, a poza tym obciążenie kosztowe jest dla banku wielokrotnie mniejsze niż w wypadku własnych oddziałów. Ale oczywiście oddamy do dyspozycji klientów także kilka własnych oddziałów, które zostaną zlokalizowane przede wszystkim w najważniejszych centrach gospodarczych naszego kraju. Zamierzamy być też aktywnym graczem na rynku kredytów, ale przede wszystkim kredytów gospodarczych, kierowanych zwłaszcza do małych i średnich przedsiębiorstw. Widzimy w tym sektorze spory potencjał, bo aktywnie z usług bankowych korzysta zaledwie 20 proc. firm z segmentu MŚP. „Aktywnie”, czyli nie ogranicza się tylko do posiadania konta bankowego, ale korzysta także na przykład z faktoringu, leasingu, kredytu inwestycyjnego... Sektor ten wywalczył już sobie silną pozycję na rynku, ale stoi przed ogromną szansą wręcz skokowego wzrostu. Także dlatego, że będzie mógł w tym roku korzystać z niemałych funduszy unijnych. Dlatego, aby ten skokowy wzrost wesprzeć, BZ WBK jeszcze w tym kwartale zaoferuje małym i średnim firmom preferencyjny kredyt z Europejskiego Banku Inwestycyjnego. W najbliższych dniach podpiszemy z EBI umowę i zaczniemy dystrybuować aż 100 mln euro. Ostrożniej natomiast podchodzimy do kredytów konsumpcyjnych. Nie oznacza to, że się z nich wycofujemy, ale będą one kierowane – jak dotychczas – przede wszystkim do naszych klientów, których historię kredytową i dochody dobrze znamy. Od razu uprzedzę panów kolejne pytanie. Nie podjęliśmy jeszcze decyzji w sprawie wypłaty dywidendy za 2009 rok. Mamy na to czas do kwietnia 2010 r.