W 2010 roku obsługa i wykup obligacji, którymi rząd finansuje budowę autostrad i dróg ekspresowych, będzie kosztować prawie 1,6 mld zł. To dużo czy mało? Przeliczanie tych pieniędzy na kilometry autostrad, które można by za te pieniądze wybudować, byłoby czystym populizmem.



Bo tak naprawdę budżet państwa i tak w dużej części finansowany jest długiem. Takie papiery także kosztują. Ponieważ jednak rządowa polityka fiskalna zakłada utrzymywanie relacji długu publicznego do PKB poniżej progu 55 proc., pożyczanie góry pieniędzy potrzebnych do budowy dróg „wypchnięto” poza budżetowe wydatki. W tym wypadku do rządowej spółki, jaką jest Bank Gospodarstwa Krajowego, który emituje papiery na rzecz Krajowego Funduszu Drogowego. Inwestorzy doskonale o tym wiedzieli i zażądali odpowiedniej premii za ryzyko oraz ratowanie prestiżowego programu infrastrukturalnego. W przypadku różnych emisji różnica wynosiła od 25 do 50 punktów bazowych. Program emisji obligacji drogowych na ponad 7 mld zł kosztował więc drożej maksymalnie o ok. 36 mln zł rocznie, niż gdyby były to klasyczne obligacje Skarbu Państwa. To cena do przyjęcia za podanie przyduszonej kryzysem gospodarce tlenu w postaci kilkuset drogowych inwestycji. Niewymierna jest tylko cena grzechu, jakim jest zaciemnianie sytuacji budżetu państwa.