Inwestorzy mają kilka powodów, dla których mogą zamieniać euro na dolary. Problemem numer jeden jest Grecja, która musi już płacić 6,2 proc. za obligacje 10-letnie, a więc wyżej nawet niż polski rząd sprzedający obligacje złotowe. W ubiegłym tygodniu raport Moody's, który skazywał Grecję na "powolną śmierć" przeszedł bez echa, ale problem sanacji finansów tego państwa staje się coraz bardziej palący, ponieważ tegoroczny deficyt ma sięgnąć nawet 12,7 proc. PKB, czterokrotnie przewyższając zobowiązania Grecji jako członka strefy. A plany ostrych reform muszą spotkać się z równie ostrymi protestami społecznymi.

Powód numer dwa to bieżące dane dotyczące cen. W Niemczech deflacja cen producentów wyniosła w grudniu 5,2 proc., w USA ceny produkcji wzrosły o 4,5 proc. Nie trzeba się długo zastanawiać, żeby dostrzec gdzie podwyżki stóp mogą pojawić się pierwsze.

Rynki akcji zareagowały przeceną na wydarzenia z rynku walutowego, ale dostały do tego także dobre preteksty. Mało który z publikowanych dziś raportów kwartalnych sprostał oczekiwaniom analityków, a tam gdzie to się udało (np. IBM) inwestorzy zdecydowali się na realizację zysków (w myśl zasady "sprzedaj fakty"). W rezultacie giełdy amerykańskie rozpoczęły dzień od strat, co miało swoje konsekwencje dla GPW.

WIG20 zaczął dzień z animuszem, a inwestorzy chcieli wykorzystać do cna dobrą atmosferę po wczorajszej sesji w USA i w Warszawie. Indeks blue chips łatwo dotarł do 2500 pkt, wyznaczając nowy szczyt niewiele wyżej i na tym entuzjazm się wyczerpał. Całkiem jakby zdobycie tej granicy było celem samym w sobie. Warto w tym momencie zdawać sobie sprawę, że od dołka z pamiętnej sesji 17 lutego ubiegłego roku, WIG20 zyskał (do dzisiejszego szczytu) niemal równe 100 proc. (do równych zabrakło tylko pięciu punktów - 0,2 proc.), a zabrało to niewiele ponad 11 miesięcy. Mamy więc wynik, który aż prosi się o korektę, niemniej w dniu, w którym poprawiony został nowy rekord hossy nie można przecież zakładać, że właśnie od teraz fala spadków faktycznie się rozpoczyna, zwłaszcza że na koniec sesji od szczytu oddaliliśmy się raptem o 12 punktów.

Reklama

Rynek walutowy nie zachęca jednak do fantazjowania o możliwych silnych wzrostach na GPW. Dolar podrożał dziś o 1,9 proc. do 2,857 PLN (to najwyższe notowania od 12 dni), euro podrożało o 0,7 proc. do 4,034 PLN, a frank także o 0,7 proc., do 2,735 PLN. I w tym przypadku za wcześnie jeszcze by wieszczyć odwrócenie trendu, zwłaszcza że dzisiejsze osłabienie złotego ma niewiele wspólnego z postrzeganiem Polski na arenie międzynarodowej, a wynika przede wszystkim z kształtowania się relacji euro/dolar.

Łatwo się domyśleć, że umocnienie dolara przełożyło się na rynek surowców. Cena ropy spadła o 2,3 proc. do 77,5 dolara za baryłkę, złoto potaniałoo 2,35 proc., identycznie zachowała się także miedź.