Początek dzisiejszej sesji zaczął się bardzo niepozornie. Otwarcie na zaledwie jedno procentowej przecenie sprawiało wrażenie, jakby inwestorzy byli zupełnie nie wrażliwi na wczorajsze spadki w USA i poranną przecenę w Azji.

Tam negatywne nastroje były tylko i wyłącznie zasługą słów prezydenta USA, Baracka Obamy, i jego chęciach ograniczenia wzrostu sektora finansowego poprzez rozdzielenie bankowości tradycyjnej i inwestycyjnej. Wczoraj przestraszyły się tych zapowiedzi amerykańskie rynki, dziś azjatyckie, a na końcu zareagowała Europa. Siła naszego rynku została jednak rozwiana już po południu, kiedy WIG20 schodził coraz niżej i zbliżył do tegorocznych minimów. Byki nie zdołały już tego odrobić, ale nie pogłębienie strat przy spadających zachodnich rynkach i tak można zapisać na ich sukces.

Poza przemówieniem Obamy, rynki miały dziś więcej impulsów, ale zeszły one na drugi plan. Nie dziwi to w przypadku informacji o wzroście zamówień w europejskim przemyśle, które w listopadzie zwiększyły się o +1,6 proc., ale już neutralne przyjecie lepszego od oczekiwań zysku za czwarty kwartał General Electric pokazuje, że gracze mają na głowie większe zmartwienia niż wyniki. Spółka GE przez swoją wielkość jest uznawana za odzwierciedlenie stanu amerykańskiej gospodarki i pokazała zyski we wszystkich sektorach poza nieruchomościami. Brak reakcji na tak dobre wyniki zdarzył się już wczoraj kiedy akcje Goldman Sachs, mimo zanotowania przez bank rekordowego wyniku, traciły na wartości.

Na krajowym parkiecie w WIG20 straciły wszystkie spółki, ale najgorzej wypadał LOTOS, gdzie Skarb Państwa potwierdził chęć sprzedaży akcji 11 proc. akcji. Proponowana cena była niższa od aktualnej, więc rynek szybko nadrabiał różnicę i akcje potaniały o 5,5 proc. Przy okazji tracił też ORLEN, chociaż tu o żadnych zmianach akcjonariuszy nie słychać. Dodając do tego słabość banków PEKAO i BRE popyt nie miał żadnego punktu zaczepienia i stąd tak słaby końcowy wynik.

Konsekwencje dzisiejszego zejścia są niepokojące. Po pierwsze znaleźliśmy się na poziomie najniższym od końca grudnia. Po drugie spadek miał miejsce na gigantycznym obrocie ponad 2,1 mld złotych i otarliśmy się o poziom 2400 pkt., który jest dolnym ograniczeniem trendu wzrostowego obowiązującego od roku. Po trzecie WIG20 w wyniku spadku zszedł do 50-dniowej średniej, co jest już poważnym ostrzeżeniem przed dalszymi spadkami. W pobliżu tej średniej będzie zapewne znajdować się duża liczba stop lossów, więc jeszcze jeden słaby dzień i sytuacja zrobi się naprawdę nieprzyjemna. Wszystkie te elementy zapowiadają ciężki przyszły początek tygodnia, ale pozwalają również stwierdzić, że nadzieje na „efekt stycznia” można już odłożyć tam gdzie ich miejsce – na półkę z życzeniami.

Reklama