Władze Unii Europejskiej z jednej strony obciążają europejskie firmy coraz wyższymi kosztami redukcji emisji CO2, a z drugiej strony przygotowują się do ich obrony przed konkurencją z krajów, które ochroną klimatu specjalnie się nie przejmują.
Na liście europejskich sektorów i podsektorów, które mogą utracić konkurencyjność ze względu na obciążenia kosztami ochrony środowiska, jest już ponad 160 branż. W przyszłości mogą liczyć na osłonę fiskalną przed importem, ale przynajmniej na razie nie ma na tej liście elektroenergetyki. Stawia to w szczególnie trudnej sytuacji polskie elektrownie. Gdyby bowiem miał skądś płynąć do Unii prąd nieobciążony kosztami zakupu uprawnień do emisji CO2, to przede wszystkim z Białorusi, Ukrainy i Rosji, czyli zza naszej wschodniej granicy. I przede wszystkim do nas. Przemysł by na tym skorzystał, ale elektrownie krajowe by straciły. Problem w tym, że nie z własnej winy, lecz wskutek regulacji. Nie ma powodu, żeby tak było tylko dlatego, że akurat sąsiadujemy z Rosją czy Ukrainą, a nie z Portugalią czy Włochami.