Wydawać by się mogło, że inwestorzy mogli chociaż grać na przeczekanie, ale stało się inaczej. Zniżki tak naprawdę ciężko było racjonalnie wytłumaczyć. Nastroje były fatalne już z samego rana. Ciemne chmury kolejny raz nadeszły z Chin, gdzie wprowadzono wcześniej zapowiedzianą podwyżkę stopy rezerw obowiązkowych. Ponadto bankom nakazano ograniczyć akcję kredytową. Argumenty są mówiąc szczerze mocno naciągane, gdyż sprawa Chin jest powszechnie znana i odmieniana przez przypadki już od wielu tygodni. Wczoraj tak naprawdę nie dowiedzieliśmy się niczego nowego. Małą zmianą była jedynie decyzja agencji S&P o obniżce perspektywy dla oceny Japonii ze "stabilnej" do "negatywnej". Kwestia też raczej znana i prędzej czy później oczekiwana.

Europejskie parkiety rozpoczęły więc od spadków, które szczególnie dotkliwe były dla parkietów „wschodzących”, w tym Polski. Warszawa, która potrafiła w poniedziałek utrzymać się powyżej 2400 punktów, wczoraj już nie zdołała tego dokonać. Co ciekawe konsekwentne wzrosty w Eurolandzie u nas doprowadziły jedynie do stabilizacji. Europa Zachodnia miała swoje powody do wzrostów. Wskaźnik Ifo zaskoczył pozytywnie, a jego subkomponent oczekiwań przekroczył już poziom 100 pkt.

W Polsce pozytywnie zaskoczyła sprzedaż detaliczna w grudniu, napływające wyniki amerykańskich spółek były całkiem dobre i co ważne oczekiwano próby odbicia na Wall Street. Tyle argumentów za kupnem nie zdołało przekonać byków, których stać było jedynie na minimalne odbicie w okolice otwarcia sesji.

Również za oceanem argumentów za kupnem akcji było zdecydowanie więcej niż za ich sprzedażą. W nocy kontrakty odbiły się od ważnego technicznego poziomu wsparcia. Wyniki spółek w większości wspierały stronę popytową, byki miały po swojej stronie również dane makro. Dowiedzieliśmy się bowiem, że indeks zaufania konsumentów Conference Board wzrósł do 55,9 pkt., co może rewelacyjnym wynikiem nie jest, ale lepszym od prognoz. Podobnie wskaźnik ceny nieruchomości w 20 największych aglomeracjach USA wzrósł w listopadzie szósty miesiąc z rzędu, a roczna dynamika spadku wyhamowała do zaledwie -5,3 proc.

Reklama

Widać, że byki miały wiele argumentów i rzeczywiście oberwano wzrosty, które jednak pod koniec sesji zaczęły łamać się pod naporem sprzedaży. Najważniejsze ostatnia godzina notowań to pasmo czarnych świec sprowadzających indeks S&P500 w niewielkie obszary ujemne. Komentatorzy byli tak zaskoczeniu spadkiem, że wynaleźli tak irracjonalne powody zniżki jak rozpoczęte posiedzenie FOMC czy słowa Robert Prechtera na antenie CNBC mówiącego o początku bessy.

Robert Prechter o bessie mówi nie od dziś, a FOMC stóp nie zmieni, podobnie zresztą jak nasza rada, która wczoraj w częściowo nowym składzie koszt pieniądza pozostawiła na niezmienionym poziomie. Rynek więc spadał, ale nikt nie wiedział dlaczego. Widać nastroje zaczynają grać pierwsze skrzypce, a inwestorzy dobrze pamiętający 2008 rok wolą zmniejszyć pozycje niż czekać aż ona sama stopnieje. Na znaczy popyt widocznie trzeba będzie liczyć na niższych poziomach cenowych niż obecnie.