WIG20 zabarwił się na zielono i zbliżył się do poziomu 2400 pkt. Odrobienie strat rynek zawdzięczał istotnej poprawie notowań sektora surowcowego i bankowego. Poprawa okazała się jednak na tyle słaba, że niedźwiedzie nie miały problemów z popołudniowym zepchnięciem indeksu w okolice otwarcia. Kolejną już sesję w tym tygodniu zakończyliśmy spadkiem.

Pogorszenie się sytuacji w końcówce można powiązać z dwoma czynnikami. Po pierwsze całe poranne wzrosty były budowane na nadziei, że w końcu na amerykańskich rynkach zobaczymy odbicie, a po drugie liczono na optymistycznie dane o sprzedaży nowych domów w Stanach. Oba wydarzenia rozczarowały. Amerykanie zaczęli handel spadkami, co starano się uzasadnić wyczekiwaniem na komunikat po posiedzeniu FOMC, ale ten argument jest zbyt banalny żeby był prawdziwy. FED stóp z obecnego zerowego poziomu nie zmieni, a ponadto nie zmieni też komunikatu, że tani pieniądz będzie dostępny „przez dłuższy czas”. Natomiast dane o sprzedaży domów też przemawiały za kontynuacją spadków. Ilość sprzedanych domów spadłą do poziomu najniższego od maja 2009, a dodatkowo mediana ceny domu zmniejszyła się w ciągu roku o 3,6 proc. Mając w pamięci słabe odczyty z poniedziałku o sprzedaży domów na rynku wtórnym mamy już pełny obraz, że sytuacja w tym segmencie pogarsza się.

Analizując dzisiejszą sesję w kontekście dalszego rozwoju sytuacji można powiedzieć, że popyt kolejny raz nie wykorzystał szansy utrzymania wypracowanego wzrostu. To sygnał świadczący o słabości kupujących. Do podażowych argumentów doliczyć należy także kolejne zamknięcie WIG20 poniżej 50-dniowej średniej oraz brak powrotu do opuszczonego w poniedziałek niemal rocznej linii trendu wzrostowego. Za kupującymi stoi jedynie przekonanie, że przecież w końcu musi pojawić się dzień wzrostów w Stanach. Można się jednak obawiać, że przy takim prowadzeniu handlu jak obecnie optymizm z takiego dnia zostanie wypalony na początku sesji, a już końcówka doprowadzi do przeceny. Przy takim rozwoju wypadków dalsze spadki byłyby tylko kwestią czasu.