ROZMOWA
WITOLD GŁOWACKI: Kto ma prawo być zadowolony z rekomendacji T – najnowszych zaleceń Komisji Nadzoru Finansowego zaostrzających zasady udzielania kredytów? Banki? Klienci? A może sam regulator?
WOJCIECH KWAŚNIAK:
Po przeczytaniu wstępu do rekomendacji wnioskuję, że KNF zamierza pogodzić cele związane z lepszym zarządzaniem ryzykiem przez banki – co służy lepszej ochronie depozytów bankowych – z interesami konsumentów, w tym przypadku kredytobiorców. Tylko że to jest trudne. I stąd treść rekomendacji T budzi kontrowersje na rynku finansowym – nie tylko ze względu na zawarte w niej rozwiązania, ale też z racji na moment jej wprowadzenia. A jak wynika to z komunikatu z posiedzenia KNF, również stanowisko członków Komisji nie było jednolite.
Reklama
Dlatego że to chwila, w której wydawało się, że rynek kredytów zaczął się rozkręcać po kryzysie?
Nie powiedziałbym, żeby rynek kredytowy jakoś istotnie się rozkręcał. Dostępne dane są cały czas niezbyt optymistyczne. Trwa stagnacja kredytowa – głównie w segmencie przedsiębiorstw. Być może pojawia się lekkie ożywienie w segmencie detalicznym. Na to jednak nakłada się generalnie konserwatywna polityka większości banków w zakresie stosowanych standardów kredytowych.
Czy tu nie zaczynała się ostatnio odwilż?
Bank centralny przeprowadza co kwartał ankietę dotyczącą tego, jak banki zamierzają kształtować swoją politykę kredytową w kolejnych okresach. We wnioskach z badania za ostatni kwartał wskazano, że banki prowadzą coraz bardziej restrykcyjną politykę co do kredytów konsumpcyjnych. W innych grupach kryteria są na tym samym poziomie co w poprzednich kryzysowych kwartałach. Jedynie w segmencie kredytów mieszkaniowych kryteria zostały złagodzone przez część banków. Pamiętajmy jednak o punkcie odniesienia do złagodzenia.
Właściwie dlaczego? Przecież kryzys jednak mija, w Polsce nie doszło do perturbacji na rynku finansowym porównywalnych z tym, co zdarzyło się w USA.
Wynika to z kilku powodów. Po pierwsze sytuacja na międzynarodowych rynkach jest nadal nie w pełni stabilna, a polski sektor bankowy jest w znacznym stopniu zależny od międzynarodowych instytucji finansowych. Po drugie w grupie kredytów konsumpcyjnych nastąpił zauważalny wzrost należności zagrożonych. To zresztą naturalny trend wynikający z cyklu gospodarczego. Jeżeli wzrost gospodarczy obniżył się w ostatnim czasie z ponad 6 procent do 1,7 i przyrasta bezrobocie, to zarazem następuje wzrost należności zagrożonych. Pozostaje pytanie, czy banki mają fundusze, by zabezpieczyć się przed tym ryzykiem i jaka jest jakość tych funduszy. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę fakt, że w ubiegłym roku odpisały prawie cały swój rekordowy zysk na fundusze własne, to z punktu widzenia wysokości kapitałów zabezpieczone są dosyć dobrze. A trzeci powód związany jest z tym, że po upadku banku Lehman Brothers, gdy nastąpiło totalne zatrzymanie aktywności banków – i to zarówno w ich aktywności na rynku międzybankowym, jak i pod względem nowej akcji kredytowej, to jedynym segmentem, który funkcjonował w miarę normalnie, był właśnie sektor kredytów detalicznych. To oczywiście w jakimś stopniu rekompensowało bankom gwałtowne wyhamowanie akcji kredytowej w innych segmentach, ale w powiązaniu z obserwowanym przyrostem należności zagrożonych spowodowało, że banki bardzo szybko zorientowały się, że i na rynku detalicznym muszą zacieśnić standardy kredytowe.
By nie stworzyć kolejnej bańki kredytowej – tym razem detalicznej?
Wszystkie dane wskazywały, że światowy kryzys na rynkach finansowych nie ma charakteru chwilowej perturbacji i będzie przez dłuższy okres oddziaływał na polską gospodarkę. To także w sposób naturalny musiało rzutować zarówno na strategię banków świadomych własnych standardów kredytowych z okresu wcześniejszej ekspansji kredytowej, jak i grup finansowych, których większość polskich banków jest członkiem. Do tego jeszcze doszły różnorodne inicjatywy regulacyjne płynące z gremiów międzynarodowych oraz prowadzone przez regulatora krajowego konsultacje w kwestii potrzeby wprowadzenia rekomendacji T. To wszystko razem sprawiło, że doszło do wyraźnego zaostrzenia polityki kredytowej, zresztą nie tylko na krajowym rynku.
Może to dobry znak dla naszej gospodarki, że mamy tak ostrożne banki?
Wielkim sukcesem transformacji gospodarczej Polski jest właśnie efektywny i bezpieczny system bankowy. Niemniej chciałbym tu wyraźnie zaznaczyć, że o ile na przełomie roku 2007 i 2008 wielokrotnie mówiłem publicznie, że utrzymującą się wysoką dynamikę kredytową należy przyhamować, to po upadku banku Lehman Brothers sytuacja uległa jednak diametralnej zmianie. I mój pogląd również. Banki przestały być chętne do udzielania w pewnym okresie jakichkolwiek kredytów, a nawet do współpracy między sobą – co jest nadal obserwowane. Z drugiej zaś strony zmniejszył się popyt – bo i kredytobiorcy zaczęli się powstrzymywać od zaciągania długów. Zauważmy tu, że w ubiegłym roku wzrost gospodarczy w dużej mierze stymulowany był konsumpcją prywatną. Wszyscy się dziwili, że polscy konsumenci tak pozytywnie reagują na kryzys. Dziś jednak ci sami konsumenci coraz mocniej odczuwają zwiększone koszty swojego zadłużenia. Dodatkowym czynnikiem ryzyka jest przyrost bezrobocia.
Sugeruje pan, że w obecnej sytuacji KNF powinna podjąć inne działania?
Jeśli weźmiemy razem wszystkie okoliczności, pojawia się wątpliwość, czy słuszna pewnie w większości proponowanych rozwiązań propozycja, aby lepiej zarządzać ryzykiem i poprawić standardy badania zdolności kredytowej, jest wprowadzana w optymalnym czasie i w odpowiedni sposób. Mnie osobiście wydaje się, że regulator mógł w tym momencie skorzystać z innych instrumentów nadzorczych.
A jakie to instrumenty?
Na gruncie prawnym rekomendacja KNF jest aktem prawnym bardzo miękkim – z uwagi na możliwość szybkiego i skutecznego późniejszego wyegzekwowania jej jakościowych ustaleń od banków. Nadzór ma znacznie bardziej twarde instrumenty w postaci regulacji wprowadzających normy ilościowe dopuszczalnego w działalności bank ów ryzyka. Ma prawo do indywidualnych zaleceń i nakazów w oparciu o indywidualną ocenę banku, w tym jego standardów zarządzania ryzykiem. Ma też i uprawnienia, by wymusić zastosowanie się do nich banków w krótkim czasie. Jeżeli we wstępie do wspomnianej rekomendacji czytamy, że problem dotyczy tak naprawdę tylko niektórych banków, to wydaje się, że bez całego zamieszania dla rynku i ujawnionej publicznie różnicy stanowisk ze Związkiem Banków Polskich można było sprowadzić na właściwą drogę postępowania tylko te właśnie banki.
Tu akurat można odpowiedzieć, że regulator nie musi być popularny wśród banków, których dobrych praktyk pilnuje. Ale zdaje się, są też powody, by z rekomendacji nie byli zachwyceni także klienci banków?
Pojawiły się obawy niektórych ekspertów, że rekomendacja T może sprawić, iż część kredytobiorców o niższych dochodach zostanie wypchnięta poza sektor bankowy i zmuszona w ten sposób do obsługi kredytowej przez podmioty parabankowe, które nie podlegają nadzorowi. Tu zresztą nie chodzi wyłącznie o klientów uboższych, lecz także na przykład o przedstawicieli wolnych zawodów czy inne osoby, które otrzymują dochody w trybie innym niż umowa o pracę. Chodzi zarówno o charakter tych dochodów, jak i o cykl, w którym te dochody docierają do klienta. Nowa regulacja nie jest też obojętna dla klientów banków o najwyższych dochodach z uwagi na rekomendowany limit odnoszący się do poziomu ich zadłużenia w relacji do osiąganych dochodów.
To specyficzna sytuacja, gdy regulator w trosce o klienta sprawia, że pozostaje mu tylko firma lombardowa...
To wynika z celów stawianych ustawą przed nadzorem, który ma starać się dbać zarówno o bezpieczeństwo banków, jak i innych uczestników rynku finansowego. W efekcie rekomendacja może być argumentem dla banków uzasadniającym ich obecne zachowanie procykliczne. Tu tylko przypomnę, że w ostatnich miesiącach NBP, a po części i rząd, podejmowały wiele działań na rzecz zwiększania akcji kredytowej. Stąd też i moja opinia, że podjęcie działań nadzorczych wobec konkretnych banków byłoby lepszą strategią. Pamiętajmy, że objęcie rekomendacją całego sektora sprawi, że w gorszej sytuacji znajdą się mniejsze banki, jak choćby spółdzielcze, które obsługują rolników. Jeśli weźmiemy pod uwagę możliwe problemy z wymaganą przez rekomendację szczegółową dokumentacją ich dochodów, jest jasne, że procedura udzielania kredytów będzie się komplikowała. To oczywiście może być bardzo źle przyjmowane przez klientów banków. A w trakcie kryzysu poziom zaufania Polaków do banków – choć przecież akurat u nas nie zdarzyła się żadna bankowa katastrofa – spadł aż o 11 procent.
A jak rekomendacja wpłynie na gospodarkę?
Niektóre jej postanowienia mają wejść w życie za sześć miesięcy. Inne – za dziesięć. Jeśli sytuacja jest zdaniem regulatora na tyle niedobra, że natychmiast należy zacieśnić standardy kredytowania, to ten okres wydaje się zbyt długi. Jeżeli zaś tak nie jest, to może lepiej byłoby poczekać z wprowadzaniem rekomendacji na moment, w którym gospodarka na dobre powróci do stabilności. Jest dobrą nadzorczą zasadą, że regulacje istotne dla działalności banków powinno się wprowadzać w okresie stabilności rynkowej i przy partnerskim dialogu z uczestnikami rynku. Wyobraźmy sobie bowiem na przykład taką sytuację, w której moment wejścia w życie rekomendacji pokrywałby się z momentem zacieśnienia polityki pieniężnej przez RPP, czego nie można wykluczyć. W rezultacie byłoby to bardzo znaczące zaostrzenie standardów kredytowych przez sektor bankowy, które mogłoby negatywnie oddziaływać na powracającą koniunkturę gospodarczą. Dlatego w przeszłości nadzór dokonywał oceny wpływu polityki nadzorczej, pieniężnej i fiskalnej na działalność sektora bankowego.
*Wojciech Kwaśniak, doradca prezesa NBP, były generalny inspektor Nadzoru Finansowego
Poglądy przedstawione powyżej są poglądami osobistymi i nie należy ich utożsamiać z poglądami instytucji, w której wypowiadający je jest zatrudniony
ikona lupy />
Wojciech Kwaśniak, doradca prezesa NBP, były generalny inspektor Nadzoru Finansowego Fot. Mizerski/Reporter / DGP