Na razie zamiast lepszej kolei będziemy mieli kolej z mniejszymi długami. Można było rozważyć pomysły inne: na przykład spowodować, żeby kolej realnie zaczęła się pozbywać tysięcy niepotrzebnych nieruchomości, żeby zmniejszyć rozdęte koszty funkcjonowania kolejowych spółek lub zmienić absurdalne przepisy pamiętające jeszcze czasy telegrafu i skutecznie blokujące rozwój kolei. Nic z tego, za te długi zapłacą kierowcy, bo to z opłat paliwowych idą pieniądze na kolejowy fundusz.
Ale nawet pal licho, przyjmijmy, że ten jeden jedyny raz można. Tyle że historia długów kolei jako żywo przypomina neverending story z zadłużeniem szpitali. One sobie są od lat, mimo wszelkich zmian, które usiłowano wprowadzić w PKP. Jaka jest gwarancja, że za parę lat historia się nie powtórzy i znów komuś (czytaj: podatnikowi) czegoś nie trzeba będzie zabrać? Na razie takich przekonujących gwarancji nie ma. I dlatego pomysł oddłużania pieniędzmi z FK jest bardzo ryzykowny. Nie dla rządu, nie dla kolejowych spółek. Dla nas, podatników.