Jeśli wraz ze wzrostem wartości indeksów spada wartość zawieranych transakcji, to jest to często powód do zapalenia żółtego światła. A od dobrych pięciu miesięcy każda fala wzrostowa przebiegała przy znikomej aktywności inwestorów, co niestety wcześniej czy później oznaczało zmianę tendencji. Ale tym będziemy martwili się później.

Dziś przez większą część dnia inwestorzy w Europie spokojnie wyczekiwali na publikację z USA, choć - co ciekawe - teoretycznie większe znaczenie dla naszej gospodarki powinien mieć przeszło 4-proc. wzrost zamówień w przemyśle Niemiec, ponieważ to z naszym zachodnim sąsiadem silnie związane jest powodzenie ożywienia w Polsce. Niemniej z rynkiem nie należy dyskutować. Tym bardziej, że także dane ze Stanów okazały się pomyślne. Stopa bezrobocia spadła, a gospodarka straciła 36 tys. miejsc pracy, podczas gdy oczekiwano ubytku ok. 50 tys. etatów. Rynek uznał, że dane są bardzo dobre, bo tylko tak można wytłumaczyć wzrastającą falę optymizmu.

Liderem na Starym Kontynencie ponownie był parkiet w Madrycie, gdzie Ibex zyskał 2 proc. U nas - dzięki szóstej z rzędu wzrostowej sesji WIG20 w cenach zamknięcia znalazł się na najwyższym poziomie od 25 stycznia i zostało mu niewiele ponad 100 punktów (ok. 4,5 proc.) do tegorocznego szczytu, będącego zarazem szczytem hossy trwającej od lutego 2009 r. Jednak wiara w to, że maksimum trendu uda się osiągnąć, a tym bardziej pokonać jest skutecznie podkopywana właśnie przez malejącą aktywność inwestorów. Skala obrotów była dziś niższa niż na wczorajszej sesji i na dobrą sprawę topnieje już od wtorkowej sesji. O ile inwestorów zagranicznych widać na rynku złotego czy obligacji, to nie da się tego powiedzieć o GPW, a ponieważ napływy do TFI pozostają słabe (choć dodatnie), to można zaryzykować tezę, że rynkowi brakuje świeżego kapitału, który mógłby uczynić wzrost bardziej przekonującym.

Złoty ponownie dziś zyskiwał. Notowania euro spadły szósty raz z rzędu (w ostatnich czterech tygodniach, tylko pięć dni przyniosło niewielką wzrostową korektę EUR) do 3,87 PLN. Dolar ponownie zszedł poniżej 2,85 PLN, a frank - ku uciesze kredytobiorców - spadł poniżej 2,65 PLN i jest najtańszy od 14 miesięcy.

Reklama

Na rynku surowców dominowali kupujący pokrzepieni nieudaną próbą wzrostowej korekty euro. Ropa podrożała o 1,8 proc. do niemal 82 dolarów za baryłkę w NY i jest tym samym najdroższa od dwóch miesięcy. Równie mocno podrożała także miedź, złoto ociągało się tym razem zyskując 0,6 proc. Ceny ropy i miedzi są tak bliskie tegorocznym maksimom, że atak na szczyty wydaje się być tylko kwestią czasu.