"Jeśli wraz ze wzrostem wartości indeksów spada wartość zawieranych transakcji, to jest to często powód do zapalenia żółtego światła. A od dobrych pięciu miesięcy każda fala wzrostowa przebiegała przy znikomej aktywności inwestorów, co niestety wcześniej czy później oznaczało zmianę tendencji. Ale tym będziemy martwili się później" - powiedział analityk Open Finance Emil Szweda.

Analityk zauważył, że dziś przez większą część dnia inwestorzy w Europie spokojnie wyczekiwali na publikację z USA, choć - co ciekawe - teoretycznie większe znaczenie dla naszej gospodarki powinien mieć przeszło 4-proc. wzrost zamówień w przemyśle Niemiec, ponieważ to z naszym zachodnim sąsiadem silnie związane jest powodzenie ożywienia w Polsce.

Dane ze Stanów były pomyślne: stopa bezrobocia spadła, a gospodarka straciła 36 tys. miejsc pracy, podczas gdy oczekiwano spadku o ok. 50 tys. etatów.

"Rynek uznał, że dane są bardzo dobre, bo tylko tak można wytłumaczyć wzrastającą falę optymizmu" - skomentował Szweda.

Reklama

Dzięki temu na szóstej z rzędu wzrostowej sesji WIG20 w cenach zamknięcia znalazł się na najwyższym poziomie od 25 stycznia i zostało mu niewiele ponad 100 punktów (ok. 4,5 proc.) do tegorocznego szczytu, będącego zarazem szczytem hossy trwającej od lutego 2009 r. Jednak wiara w to, że maksimum trendu uda się osiągnąć, a tym bardziej pokonać jest skutecznie podkopywana przez malejącą aktywność inwestorów.

W piątek na zamknięciu WIG20 zyskał 1,2 proc. i wyniósł 2 361,55 pkt, WIG zyskał także 1,2 proc. i wyniósł 39 884,17 pkt. Obroty ukształtowały się na poziomie 1,05 mld zł.