ROZMOWA
W ubiegłym, kryzysowym roku upadło w Polsce prawie 700 przedsiębiorstw. To wprawdzie prawie o 70 proc. więcej niż w 2008 roku, ale czy to dużo, jeśli weźmiemy pod uwagę, że w kraju są zarejestrowane niemal 4 mln firm? Czy może być jeszcze gorzej?
ANDRZEJ HERMAN*
Ten rok będzie gorszy niż ubiegły między innymi dlatego, że istnieje przesunięcie zjawiska w czasie i tzw. efekt domina – plajta jednego przedsiębiorstwa pociąga następne. Za chwilę tego rodzaju kłopoty dotkną dostawców, podwykonawców. Najbardziej spektakularne bankructwa miały miejsce na Mazowszu i Śląsku, a w tej chwili to zjawisko przesuwa się do słabiej rozwiniętych województw i z grupy dużych przedsiębiorstw do małych i średnich.
Reklama
Czy liczby, o których mówimy, oddają wagę problemu?
A.H.: Upadłości, które są pokazywane w statystykach, to termin prawny. Z kolei bankructwa to termin ekonomiczny. Liczby podawane przez różne instytucje są niedoszacowane, bo nie obejmują mikroprzedsiębiorstw, które po prostu znikają z życia gospodarczego. Wiele firm nie ma dostatecznie dużego majątku, który pozwalałby im pokryć koszty upadłości.
ELŻBIETA MĄCZYŃSKA*
Statystyka nie odzwierciedla nawet drobnej części tego problemu.
A może trzeba uznać, że bankructwa są naturalnym zjawiskiem w gospodarce?
E.M.: Trzeba się przejmować, choć bankructwa w gospodarce rynkowej to zjawisko tak naturalne, jak życie i śmierć. Mają one do spełnienia funkcję oczyszczania rynku z jednostek. Złośliwi powiadają jednak, że upadłość to najbardziej atrakcyjna forma finalizacji biznesu, bo umożliwia nierozliczenie się z wierzycielami. Zamiast naturalnej śmierci ekonomicznej może mieć miejsce eutanazja, co nie ma nic wspólnego z pożądanym procesem oczyszczenia. Jest to obszar skażony patologiami i trzeba im przeciwdziałać.
Mówi pani o patologii...
A.H.: Z opinii sędziów i prokuratorów, którzy są słuchaczami na studiach podyplomowych w SGH, wynika dramatyczny obraz – większa część upadłości jest sfingowana, wyreżyserowana.
E.M.: W 2006 roku jeden z doświadczonych sędziów sądu upadłościowego na Mazowszu na moje pytanie, ile jest tych reżyserowanych bankructw, ocenił, że na jego terenie jest to około 90 proc.! To pytanie powtórzyłam na organizowanej w SGH w listopadzie ubiegłego roku konferencji, w której uczestniczyli sędziowie sądów gospodarczych. Część spośród nich potwierdziła, że jest to około 90 proc. Część – głównie z zachodniej Polski – uznała, że nie jest aż tak źle, ale generalnie się zgodzono, że na pewno więcej niż połowa to są upadłości reżyserowane.
Komu może zależeć na wykończeniu firmy?
A.H.: Bywa, że właścicielom. Nierzadko chodzi o wyeliminowanie konkurencji, czasem o szybkie odzyskanie tego, co z majątku daje się jeszcze uratować.
Co możemy powiedzieć o mechanizmie takiej upadłości?
E.M.: Uśmierca się przedsiębiorstwo, które mogłoby funkcjonować, wyprowadza się jego majątek. W grę wchodzą nierzadko ciemne interesy. Mechanizm bazuje na słabościach instytucjonalnej infrastruktury upadłości. Mówimy wręcz o zjawisku hieny upadłościowej – czyli tych, którzy żywią się, przepraszam za wyrażenie, na trupie upadłościowym. To dość łatwy sposób wzbogacenia się. Bardzo tanio można kupić, zwłaszcza przy niedouczonych syndykach – którzy nie znają się na wycenie majątku i ekonomii albo też prowadzą nieuczciwie interesy – cenne elementy masy upadłościowej.
Podchodzi pani do sprawy bardzo emocjonalnie...
E.M.: Tak. Ludzie tracą pracę i przechodzą na zasiłki. Dotyczy to zatem budżetu i wszystkich podatników. Za dużo w tej sferze jest absurdów. Niezbędne są zmiany regulacji prawnych i mechanizmów.
A.H.: Mamy w Polsce niedorozwój instytucjonalnej infrastruktury upadłości. Powiem tylko o kilku elementach. To niewydolność i niesłychanie niska efektywność sądownictwa, bardzo wysokie koszty postępowań i brak systemu badań nad bankructwami. Można mówić jeszcze o niekompetencji wielu rad nadzorczych, o słabościach systemowych audytu.
Niedawno SGH zawarła porozumienie z resortem sprawiedliwości i Bankiem Światowym. Czy może ono poprawić sytuację? Czy będziecie kształcić sędziów?
A.H.: W SGH kształcimy i będziemy kształcić więcej. Na szczęście jest coraz więcej młodych ludzi na stanowiskach kierowniczych, którzy chcą coś zmienić. Cały system wymaga modernizacji – sądowniczy, ale też okołosądowniczy – kształcenia, przygotowywania i dokształcania sędziów, prokuratorów i syndyków.
Dążymy w Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie w SGH do przekształcenia Zakładu Badań nad Bankructwami w instytut. Chcemy, aby był on nie tylko dobrze wyposażony we wszystkie możliwe narzędzia badawcze, ale także aby mógł on objąć swoimi zainteresowaniami wszystko to, co się dzieje w sferze bankructw w tej części Europy.
E.M.: SGH jest jedynym ośrodkiem, który od 2004 roku prowadzi systematyczne badania na ten temat. Brak jest instytucji prowadzącej analizy niezbędne do rozstrzygnięć sądowych oraz podejmowania decyzji gospodarczych, np. na szczeblu rządowym. W USA funkcjonuje American Bankruptcy Institute. Zrzesza ponad 11 tys. adwokatów, licytatorów, syndyków, sędziów, księgowych i innych specjalistów. Gromadzi dane, syntetyzuje i regularnie prezentuje rezultaty.
Przedstawiciel jednej z firm consultingowych, który zęby zjadł na tego rodzaju ekspertyzach w USA, a ostatnio w Polsce, mówił, że jest zaszokowany tym, co się dzieje wokół naszego prawa upadłościowego. Brakuje możliwości zbadania firmy przed upadłością, w jej trakcie i po niej. Jesteśmy jak dziecko we mgle.
Ale chyba nie chodzi tylko o sądy?
E.M.: Oczywiście. Dlaczego np. system dostępu do Monitora Polskiego nie jest powszechny i nieodpłatny? Dlaczego tak duża liczba firm nie przekazuje danych do KRS-u? Dlaczego niektóre duże przedsiębiorstwa, w tym np. hipermarkety, nie ogłaszają i nie przekazują do GUS sprawozdań finansowych? Świadczy to o słabości prawa i jego egzekwowania.
A.H.: Skoncentrujmy się na tych upadłościach, które są niezawinione. Brak działań regulacyjnych państwa powoduje, że firmy wpadają w kłopoty, bo nie wiedzą, z kim robią interesy.
E.M.: Każdy przedsiębiorca powinien mieć możliwość sprawdzenia wiarygodności i kondycji kontrahenta. Na przykład Japończycy mają zasadę – jeżeli jakaś firma nie wypełnia prawa – np. miała obowiązek ogłosić sprawozdanie i nie zrobiła tego – to nie zawiera się z nią kontraktu. Nie wiemy, ile poważnych zagranicznych inwestycji stracił nasz kraj, dlatego że nasze firmy nie są przejrzyste. Prawo nie powinno być zbyt szczegółowe, tylko ramowe i mądre, ale każdy, kto go nie przestrzega, powinien mieć świadomość, że zostanie wykryty i ukarany.
Czy istnieją sposoby, by zdiagnozować, że firma ma kłopoty?
A.H.: Są i powinni je stosować wszyscy ci, którzy mają interes w tym, aby przedsiębiorstwo nie upadło: właściciele, akcjonariusze, pracownicy, dostawcy, klienci, lokalne władze samorządowe i inni.
E.M.: W ramach prowadzonych przeze mnie badań powstały modele wczesnego ostrzegania przed bankructwem i zagrożeniami w działalności gospodarczej.
Czy jest to złożony model?
E.M.: W fazie tworzenia tak. Zbudowanie go zajęło nam trzy lata – nie licząc kilku lat badań i przygotowań. Ale w użyciu modele te są proste i przejrzyste.
To dlaczego jest tak źle, skoro istnieją takie narzędzia?
E.M.: Podjęłabym się w ciągu kilku czy kilkunastu minut nauczyć stosowania tej metody niemal każdego. Niestety, choć mógłby jej używać nawet słabo ekonomicznie wyedukowany członek rady nadzorczej, księgowy, biegły sądowy czy audytor, to przeważnie tego nie robi. Najczęściej bowiem nie wie o istnieniu takich modeli.
* Elżbieta Mączyńska
profesor SGH, prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego
* Andrzej Herman
profesor, dziekan Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie w SGH