Obecny system ochrony zdrowia nie rozróżnia szpitali dobrych i złych. Dobre szpitale nie rozwijają się, a złe nie upadają. Jest to skutek limitowania świadczeń przez NFZ. Szpital, nawet jeśli jest dobry, nie przyjmie więcej chorych niż ustalony limit, a jeśli jest zły, to i tak wykorzysta limit, bo pacjenci wolą leczyć się gdziekolwiek niż nie leczyć się wcale.
Problem ten dostrzegła minister zdrowia i zaproponowała w ramach tzw. nowego otwarcia, aby pacjenci oceniali szpitale, wypełniając specjalne ankiety. Które szpitale otrzymają lepsze oceny, tym NFZ zapłaci więcej, a może nawet przydzieli większy limit.
Jest to typowy przykład naśladowania rynku w sposób administracyjny. Nigdy się to nie udało. W okresie PRL np. organizowano konkursy wśród klientów na najładniejszy sklep i najbardziej uprzejmą obsługę. Sklep, który wygrał, otrzymywał nagrodę i obietnice większych dostaw towaru. Nie zmieniło to jednak handlu w Polsce. Dopiero likwidacja reglamentacji towarów i wprowadzenie rynkowej konkurencji było przełomem. Obecnie konkurs odbywa się codziennie, a klienci głosują nogami.
Podobnie trzeba zrobić w przypadku szpitali: znieść limitowanie świadczeń. Lepszy szpital będzie miał więcej pacjentów i będzie się rozwijał, a zły upadnie albo się poprawi. Jest oczywiście jeden warunek, aby tak się mogło stać. Trzeba zrównoważyć nakłady publiczne na ochronę zdrowia z kosztami świadczeń gwarantowanych, co oznacza konieczność wprowadzenia współpłacenia za niektóre świadczenia. I to dopiero byłoby prawdziwym nowym otwarciem w reformowaniu lecznictwa.
Reklama