Jedyną pewną odpowiedź przyniesie oczywiście czas, a nie dowody logiczne. Należy pamiętać, że po prawie dwutygodniowym rajdzie większość indeksów na światowych rynkach znalazła się na sześciotygodniowych maksimach, w bezpośrednim pobliżu tegorocznych szczytów, które są zarazem rekordem całej hossy trwającej 13 miesięcy (na niektórych rynkach - rok). Jako ciekawostkę można dodać, że 8 marca przyniósł zakończenie hossy już dwukrotnie - w 2000 r. (hossy internetowej) i w 1994 r.

Czy potencjał wzrostów właśnie się wyczerpał? Nie można tego przesądzić. Powody, które są podawane w komentarzach są nader wątłe. W Brazylii bank centralny może podnieść stopy procentowe już w przyszłym tygodniu, w Australii liczba ogłoszeń o pracę (składanych przez pracodawców) wzrosła do najwyższego poziomu od ponad 10 lat, fundusze inwestycyjne w USA mają najmniej zapasów gotówki od 2007 r. - to nie są informacje negatywne, które zagrażałyby wzrostom na giełdach, choć mogą być użyte jako pretekst do realizacji zysków po ostatniej fali wzrostów. Jednak sam fakt, że wczorajsza korekta na amerykańskich parkietach i dzisiejsza w Azji ma przebieg tak łagodny, zdaje się przeczyć tym obawom. Proces realizacji zysków i wyjścia z rynku dużej grupy inwestorów ma zazwyczaj znacznie gwałtowniejszy charakter.

Kalendarium makroekonomiczne pozostaje dziś puste, inwestorzy zostają pozostawieni sami ze swoimi rozmyślaniami, co zapewne nie posłuży dobrze aktywności na rynkach europejskich. Warszawskie indeksy mogą zacząć dzień od skorygowania wczorajszego wyskoku na końcowym fixingu, ale spodziewam się, że i nasi inwestorzy nie będą dziś przesadnie aktywni, chyba że początek sesji w USA przyniesie zasadniczą zmianę nastrojów.