S&P brakuje zaledwie 0,4 proc. do wyrównania tegorocznego szczytu, ale od kilku dni inwestorzy wahają się, czy postawić kropkę nad i. Mimo kolejnych wzrostów indeksu napięcie na rynkach utrzymuje się (ponieważ także inwestorzy w innych krajach czekają na zdecydowany ruch S&P), choć widoczne jest nie tyle w nerwowych ruchach, co raczej w skromnej aktywności inwestorów. Większość z nich nie wykonuje żadnych ruchów czekając na wyklarowanie sytuacji.

Być może przed końcem tygodnia doczekają się rozstrzygnięć. Dziś przybyło danych makro, które dają do myślenia. Wzrost PKB w Japonii został zrewidowany do 0,9 proc. z 1,0 proc., ale nie była to informacja, która wpłynęła na działania inwestorów, bo Nikkei zyskał 0,9 proc. Tymczasem w Chinach produkcja przemysłowa wzrosła o 20,7 proc., czyli w najwyższym tempie od pięciu lat. Bez wątpienia taka informacja mogłaby pomóc rynkom, gdyby nie fakt, że równie szybko rośnie też w Chinach inflacja. W lutym wyniosła 2,7 proc., a ekonomiści spodziewają się, że przekroczy 3 proc. (cel inflacyjny Ludowego Banku Chin) już w kwietniu. Dlatego inwestorzy nie cieszą się z rozwoju gospodarki, lecz obawiają podniesienia stóp procentowych w Chinach, co byłoby istotną cezurą w erze taniego kapitału, na bazie którego obserwowaliśmy silne wzrosty cen akcji i surowców w ostatnich miesiącach. Symptomatyczne, że ceny surowców spadły w reakcji na te informacje, wskazując tym samym, które z informacji mają większe znaczenie dla inwestorów. Obawy przed utratą źródła tanich kredytów są większe.

Zapewne z powodu tych obaw notowania w Europie - w tym i u nas - rozpoczną się od niewielkiego spadku indeksów. Ponieważ wyczekiwanie na nowe szczyty indeksów w USA trwa już dość długo, zawsze mogą pojawić się obawy o dystrybucję akcji. Jednak nawet jeśli rynki dojdą do przekonania, że król jest nagi, cofnięcie rynku nie będzie raczej gwałtowne, ponieważ tylko niewielki kapitał brał udział w ostatnich wzrostach.