Ilość bzdur (tak, wyraźnie trzeba powiedzieć, że bzdur) wypisywanych w amerykańskich komentarzach przekroczyła w piątek wszelkie granice. Mówiono, że indeksy spadają, bo nie wiadomo, co będzie z Grecją. Usiłowano też wmówić czytającym, że wyprzedaż akcji wynikała z … podwyżki stóp w Indiach. Tak, rzeczywiście podniesiono tam stopy o 25 pb. do 5 procent, ale przy inflacji w hurtowniach na poziomie 9,89 proc. to przecież nadal bardzo nisko. Poza tym, wpływ gospodarki Indii na USA i resztę świata wcale nie jest taki znowu duży. W sumie szukano wszelkich możliwych pretekstów, a powody spadku indeksów były tak naprawdę trzy: po pierwsze krańcowe wykupienie rynku, po drugie zwiększające zmienność wygasanie marcowej linii instrumentów pochodnych i po trzecie spadek cen surowców.

Informacje ze spółek były mieszane. Po czwartkowej sesji raport i prognozy opublikował Palm – nie spodobały się graczom i cena akcji spadała. Przed sesją piątkową Aetna opublikował raport lepszy od prognoz, Boeing zapowiedział zwiększenie produkcji swojego Dreamlinera. Bykom szkodził spadek cen surowców. Indeksy spadały, a wygasanie instrumentów pochodnych zwiększało skalę spadku. Niedźwiedziom udało się obniżyć indeksy, ale skala spadków nie była duża. Taka sesja musiała się na wykupionym rynku wydarzyć, a spadek nie zmienia bardzo byczego obrazu rynku.
Popatrzmy na to, co działo się w piątek na GPW. Początek był bardzo spokojny: WIG20 kosmetycznie rósł. Potem na rynku zaczął się nerwowy handel. WIG20 spadał, mimo że na innych rynkach europejskich indeksy rosły. Po prostu, gracze obawiali się końcówki naszej sesji. Wygasała marcowa linia kontraktów na WIG20, a to zazwyczaj doprowadza właśnie w samej końcówce sesji do dziwnych ruchów.

Poprawa nastrojów na rynkach europejskich przed południem doprowadziła u nas do znacznego zminimalizowania strat, ale potem zarówno tam, jak i u nas sytuacja się znowu pogorszyła. Jednak w Europie indeksy nie spadały, a u nas WIG20 znowu tracił około jednego procenta. Najmocniej taniała opuszczająca WIG20 Agora. Ten spazm podażowy przekształcił się na godzinę przed końcem sesji w odbicie redukujące straty, a nawet zabarwiające WIG20 na zielono.

Ostatnia godzina była wręcz szaleńcza. WIG20 rósł błyskawicznie, mimo że indeksy w USA i na innych giełdach europejskich osuwały się. Indeks rósł już nawet o prawie dwa procent uderzając w poziom 2.500 pkt…. po czym błyskawicznie spadł i zakończył dzień małą zniżką. Oprócz tych niezwykłych ruchów zadziwiający był obrót – 4,4 mld złotych to najwięcej w historii. Trudno uznać tę sesję za normalną, więc nic dziwnego, że podobno (tak twierdziło radio RMF FM) Komisja Nadzoru Finansowego chce sprawdzić, czy nie doszło do manipulacji. To bardzo sensowny ruch, ale nie wierzę, żeby coś zostało wyjaśnione. Takie zachowanie degraduje GPW do roli kasyna.

Reklama