Prezydent dekretuje wzrost płac i rzuca na rynek tanie kredyty mieszkaniowe
Aleksander Łukaszenka za każdą cenę chce utrzymać wysokie poparcie społeczne przed grudniowymi wyborami prezydenckimi. Grozi to zrujnowaniem finansów publicznych państwa.
Od początku roku zadłużenie Białorusinów z tytułu preferencyjnych kredytów na zakup nieruchomości wzrosło o połowę do 11,5 bln rubli (10,7 mld zł). 97 proc. podobnych pożyczek udziela jedna instytucja – należący do państwa Biełarusbank. Mimo że część kredytów jest oprocentowana poniżej stopy inflacji, firma na nich nie traci, ponieważ są one dofinansowane z budżetu państwa. Ceny mieszkań na Białorusi są znacznie niższe niż w Polsce: kawalerkę w Mińsku można kupić za równowartość 150 tys. zł.

Kredyt dla każdego

W ciągu ostatnich miesięcy Białorusini przeżywają też boom konsumpcyjny, a poziom obrotów w handlu detalicznym osiągnął wartość sprzed kryzysu. Dzięki ogłoszonemu latem 2009 r. dekretowi prezydenta obywatele uzyskali możliwość otrzymywania preferencyjnych kredytów konsumpcyjnych. Pożyczki są udzielane na maksimum trzy lata i mogą mieć wartość najwyżej 10,5 mln rubli (9,7 tys. zł).
Reklama
Niezwykle szybko rosną średnie pensje i emerytury. O ile we wrześniu 2009 r. wynosiły one odpowiednio 1,02 mln (950 zł) i 393 tys. rubli (365 zł), o tyle po roku wynosiły już 1,29 mln (1,2 tys. zł) i 530 tys. rubli (490 zł). W lawinowym tempie wzrosła także płaca minimalna, którą od początku roku podniesiono o 55 proc. do 400 tys. rubli (370 zł).

>>> Polecamy: Szansa dla Polski: Białoruś rozpoczyna wielką prywatyzację

Deklarowanym celem białoruskich władz jest wzrost średniej płacy do symbolicznej wartości 500 dol. (czyli 1,5 mln rubli albo 1,4 tys. zł) jeszcze w tym roku. Czasu jest coraz mniej, więc administracja sięga po wszelkie dostępne środki. W październiku do prywatnych przedsiębiorców w Mińsku trafiło pismo podpisane przez wicemer Hannę Macielską z żądaniem natychmiastowego zabezpieczenia poziomu płac nie niższego niż 200 dolarów w ekwiwalencie. W razie niewypełnienia żądania urzędnicy nieformalnie zagrozili przedsiębiorcom nasileniem kontroli.

Wschodnia tradycja

Radykalne zwiększanie wydatków socjalnych, bez uwzględnienia zagrożenia presją inflacyjną, wzrostem deficytu handlowego (kredyty konsumpcyjne zazwyczaj służą zakupom towarów importowanych) czy obciążenia budżetu, to postsowiecka tradycja. W przededniu pomarańczowej rewolucji ówczesny premier Ukrainy Wiktor Janukowycz w ciągu roku podniósł o prawie 200 proc. zarobki nauczycieli, a wydatki na emerytury sięgnęły 14,5 proc. PKB. W podobny sposób kupowała głosy wyborców premier Julia Tymoszenko przed wyborami w 2010 r.
W celu podwyższenia poparcia wszystkie chwyty są dozwolone. Choć białoruskie media rządowe utrzymują, że prezydenta popiera obecnie między 68 a 75 proc. elektoratu, to niezależne ośrodki socjologiczne dają mu jedynie 40 proc. głosów. Właśnie dlatego prezydent zrobi wszystko, by kupić poparcie Białorusinów. Nawet kosztem bankructwa państwa.