Euro-domino będzie się sypać do czasu, aż strefa nie zostanie podzielona – twierdzi w swoim felietonie Matthew Lynn, publicysta Bloomberga.

Najpierw rozsadziło Grecję. Teraz Irlandia jest o mały włos od sięgnięcia po pomoc od Unii Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Kiedy to już nastąpi, usłyszymy zapewne wiele kojących słów o tym, jak zaraza została zatrzymana, a wspólna waluta uratowana. Będzie wówczas wiele wzniosłej retoryki o ważności europejskiego projektu.

Nie warto brać tych słów na poważnie, gdyż euro w istocie już przekształciło się w bankrutującą machinę. Gdy problem z Irlandią skończy się, wtedy przeniesie się do Portugalii, Hiszpanii a następnie do Włoch i Francji. System ten działa na zasadzie domina i z każdą pomocą problemy okalają coraz więcej państw w strefie euro. Proces ten się nie zatrzyma, póki euro nie rozwali się na części.

Kryzys irlandzki jest o wiele groźniejszy dla strefy euro niż grecki. Jedyne, co teraz może uratować byłego celtyckiego tygrysa, jest wyraźne i zdecydowane zaangażowanie ze strony innych państw strefy euro w kierunku ratowania irlandzkiej gospodarki. Bez wątpienia zostanie to zrobione. Dziesiątki miliardów euro zostaną wpompowane w zielona wyspę.

Reklama

Niezwykle trudno jest wyjaśnić, dlaczego do tego doszło. Grecy manipulowali w swojej drodze do euro, wobec czego do strefy nie powinni zostać dopuszczeni; albo – mając już wspólną walutę – powinni zostać zmuszeni do reform bądź wyrzuceni z tego klubu.

Nie da się tego powiedzieć o Irlandii, która miała jedną z najlepiej rozwijających się gospodarek w ciągu ostatnich dwu dekad w skali globu. Rząd tego państwa nigdy nie był marnotrawcą. W przeciwieństwie do Greków, rząd irlandzki po kryzysowym uderzeniu sam powziął surowo skrojone kroki, aby wyjść z kryzysu, bez potrzeby wzywania zewnętrznej asysty.

Krótko mówiąc – nie chodzi o Irlandię, lecz o euro. Tego typu wniosek jest nieunikniony. Jeśli zaś problemem jest wspólna waluta, na Irlandii się nie skończy.
Kto następny? Najprawdopodobniej Portugalia, ze swoim deficytem wysokości 9,3 proc. PKB w 2009 roku – dodajmy – najwyższym w strefie euro po Irlandii, Grecji i Hiszpanii. Rząd Portugalii planuje w tym roku zmniejszenie deficytu do 7,3 proc. PKB jednak wątpliwe jest osiągniecie tego celu.

W ankiecie przeprowadzonej przez Bloomberg, 38 proc. światowych inwestorów twierdzi, ze Portugalia najprawdopodobniej będzie kolejna po Grecji i Irlandii.
A po Portugalii? Dlaczegóż mielibyśmy sądzić, ze Hiszpania jest bezpieczna? Jej deficyt w tym roku ma osiągnąć aż 9,3 proc. PKB – co daje jej drugi najwyższy wynik w strefie euro. Hiszpańskiej gospodarce, pogrążonej w stagnacji, będzie niezwykle ciężko w sposób znaczący zredukować tę kwotę.

Idąc podobną logiką, czemu następnie nie wycelować we Włochy? Te bowiem, pomimo mniejszych deficytów niż w innych państwach śródziemnomorskich, wciąż zmagają się z konsekwencjami przeszłego życia ponad stan - z ogromnym długiem. Włoska gospodarka zaś jeszcze nigdy od czasu przystąpienia do strefy euro nie była w tak słabej kondycji jak dziś.

Nie bez zagrożenia pozostaje również Francja. Kraj ten, pomimo posiadania silniejszej gospodarki niż wiele peryferyjnych krajów strefy euro, również nie powinien spać spokojnie. Żaden inny europejski naród bowiem nie jest tak bardzo przywiązany do drogiego i przeterminowanego systemu opieki społecznej – co pokazały ostatnie protesty przeciw bardzo umiarkowanym reformom w tym zakresie.

W każdym kraju bezpośrednie przyczyny załamania się zaufania finansowego będą inne, jednak w swojej podstawie pozostają takie same. Otóż podczas tworzenia strefy euro zakładano, że dzielenie tej samej waluty umożliwi ekonomiczną konwergencję różnych gospodarek, a to pozwoli Europejskiemu Bankowi Centralnemu w kreowaniu jednej polityki monetarnej dla wszystkich członków strefy.

Była to interesująca teoria, ale zdaje się, że nieprawdziwa. Gospodarki poszczególnych krajów są zwyczajnie zbyt odmienne, aby jeden bank centralny mógł nimi zarządzać. W Grecji – kryzys fiskalny; w Irlandii – załamanie bankowe; w Hiszpanii – bańka w sektorze nieruchomości; w Niemczech zaś – masowa nadwyżka w handlu.
W tej sytuacji kryzys będzie dalej nawiedzał kraj za krajem, podczas gdy jednym trwałym rozwiązaniem jest podzielenie strefy euro na łatwiejsze w zarządzaniu różne obszary walutowe. Dopóki nie zrozumieją tego liderzy strefy euro, każda pomoc finansowa dla poszczególnych krajów będzie jedynie przesunięciem problemu w inne miejsce.