Centroprawicowej koalicji Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego przypisuje się zasługę spokojnego przeprowadzenia kraju przez kryzys finansowy, choć wzrost gospodarczy w wysokości 1,7 proc., osiągnięty w 2009 r., był w sporej mierze wynikiem szczęśliwego przypadku.

Poprzedni rząd Prawa i Sprawiedliwości obniżył podatki i składki na ubezpieczenia społeczne, zanim kryzys się zaczął. Konserwatyzm sektora bankowego i restrykcyjne regulacje sprawiły, że w Polsce nie narosła bańka kredytów nominowanych w walutach zagranicznych, która – gdy nadszedł kryzys – obnażyła słabość jej sąsiadów. Swoje zrobiły też wieloletnie inwestycje napędzane przez fundusze z UE.

Uwaga na deficyt i dług

Ekonomiści biją jednak na alarm w sprawie pogarszającego się stanu finansów publicznych. W ubiegłym roku deficyt budżetowy sięgnął 7,1 proc. produktu krajowego brutto – wobec 1,9 proc. w2007 r. Rząd prognozuje, że w tym roku wyniesie on 7,9 proc. Dług publiczny zbliża się obecnie do konstytucyjnej granicy 55 proc. PKB. Po jej przekroczeniu rząd jest prawnie zobligowany do zredukowania deficytu w budżecie na następny rok. Ponieważ prawie jedna trzecia długu jest nominowana w walutach obcych, osłabienie kursu złotego może spowodować przekroczenie tej linii.

Reklama

Obie te dane wydają się niskie w porównaniu z państwami Europy Zachodniej. Tegoroczny średni deficyt w UE ma wynieść 7,2 proc., a w Grecji, Irlandii, Hiszpanii czy Wielkiej Brytanii znacznie więcej. Dług pozostaje znacznie poniżej unijnej średniej – 80 proc. Jednak wśród środkowoeuropejskich sąsiadów Polski tylko Węgry mają wyższe zadłużenie – 78 proc.

– Jesteśmy biedni w porównaniu z rozwiniętymi państwami Europy Zachodniej i nie możemy sobie pozwolić na taki poziom zadłużenia – mówi Krzysztof Rybiński, były wiceprezes banku centralnego i jeden z wiodących wśród liberalnych ekonomistów krytyków obecnych władz.

Ich największa obawa polega na tym, że rząd Polski – w przeciwieństwie do innych europejskich państw z wysokim deficytem – robi niewiele, by ograniczyć wydatki. Argumentują oni, że deficyt nie jest spowodowany w większości przez zeszłoroczne spowolnienie, ale ma charakter strukturalny. Zatrudnienie w sektorze publicznym wzrosło od 2005 r. o 100 tys. osób.

Obawiają się oni, że rządowy plan ograniczenia deficytu do 3 proc. w 2013 r. opiera się na założeniu, że Polska sama wydźwignie się z kłopotów. Ministerstwo Finansów prognozuje realistyczne tempo wzrostu w wysokości 3,5 proc. na ten rok i następny, ale bardzo optymistyczne 4,8 proc. na 2012.

Ujmując rzecz ogólniej, krytycy mówią, że Polska powinna odejść od źle adresowanych wydatków socjalnych, w tym dużej liczby zasiłków, na rzecz rozsądnie zaplanowanych kroków, które sprostają narastającym wyzwaniom, takim jak starzenie się populacji i konieczność postawienia w gospodarce na zaawansowane technologie.

Rząd wcześniej mógł usprawiedliwiać wolne tempo reform możliwością ich zawetowania przez Lecha Kaczyńskiego, prezydenta z ramienia Prawa i Sprawiedliwości. Od czasu jego śmierci w kwietniowej katastrofie lotniczej w Smoleńsku i wyboru kandydata Platformy Obywatelskiej Bronisława Komorowskiego na prezydenta ten problem zniknął.

Niektórzy analitycy oskarżają rząd o nadmierną ostrożność przed przyszłorocznymi wyborami parlamentarnymi. – Rząd nie rozumie powagi sytuacji fiskalnej – mówi Jacek Adamski, dyrektor departamentu ekonomicznego w Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych „Lewiatan”. – Lepiej zacząć zmieniać politykę fiskalną teraz, niż czekać na wyniki wyborów – dodaje.

Nie jest tak źle

Rząd odrzuca tę krytykę. Jan Krzysztof Bielecki, były premier, a obecnie doradca gospodarczy premiera Donalda Tuska, mówi, że rząd chce rządzić krajem dłużej niż przez rok.

Jak twierdzi, trzy czynniki zawyżają deficyt. Po pierwsze Polska wprowadziła prywatne fundusze emerytalne jako alternatywę dla systemu repartycyjnego. W dłuższej perspektywie jest on bardziej opłacalny, ale w krótkiej rząd notuje spadek przychodów.

Bielecki mówi, że to zwiększa deficyt Polski o blisko 2,4 pkt proc., ale UE nie zmieni swoich przepisów tak, by brały one pod uwagę skutki takich reform. Szacuje się, że przy zmodyfikowanym sposobie liczenia dług publiczny w 2014 r. wyniósłby 35 proc. PKB.

Po drugie samorządy zapożyczają się na potęgę, by współfinansować projekty unijne. Bielecki mówi, że zadłużenie samorządów stanowi 1,2 proc. PKB i kwotę tę dodaje się do długu publicznego.

Po trzecie rząd wydał w tym roku budżetowym około 1 pkt proc. PKB na długo odwlekaną, częściowo finansowaną przez UE budowę autostrad.

Bielecki twierdzi, że deficyt strukturalny jest niższy, niż twierdzą krytycy, i że wydatki oraz korzyści, które mają one przynieść, są mniej kosztowne, niż się wydaje. Sugeruje, że Platforma Obywatelska będzie gotowa ruszyć z reformami, zakładając, że utrzyma władzę po przyszłorocznych wyborach.

Może być jednak zmuszona do zreformowania struktury wydatków wcześniej. W ubiegłym miesiącu Trybunał Konstytucyjny uznał za sprzeczny z konstytucją system, w którym państwo opłaca składki na ubezpieczenie zdrowotne wszystkich rolników bez względu na ich dochody. Dał rządowi 15 miesięcy na zmianę tej sytuacji.

Jednym z efektów pęczniejącego deficytu jest odsunięcie w czasie prawdopodobieństwa wejścia Polski do strefy euro. Sondaże opinii publicznej pokazują, że poparcie dla przyjęcia wspólnej waluty spadło nieznacznie od czasu rozpoczęcia kryzysu finansowego.

Jednak wielu ekonomistów i liderów biznesu chce, by kraj przystąpił do unii walutowej w połowie dekady, co dodatkowo zwiększyłoby inwestycje zagraniczne. – Jeżeli jesteś dużą firmą z Francji lub Niemiec, to chcesz być w Polsce – mówi Ryszard Petru, były główny ekonomista BRE Banku. – Ale wciąż będziesz inwestował ostrożniej niż w strefie euro.