Proponowana przez rząd reguła wydatkowa nie poprawi efektywności wydawania pieniędzy publicznych - uważa były wiceminister finansów dr Wojciech Misiąg. Jego zdaniem reguła ograniczy jedynie - i tak już niskie - wydatki państwa.

Wprowadzenie tzw. dyscyplinującej reguły wydatkowej przewiduje uchwalona w ubiegłym tygodniu przez Sejm nowelizacja ustawy o finansach publicznych. Zakłada ona, że wydatki budżetu państwa będą mogły rosnąć z roku na rok o 1 punkt procentowy ponad inflację. Reguła ta ma dotyczyć wydatków tzw. elastycznych, które nie są określone w ustawach oraz nowych wydatków sztywnych (ich poziom określono w ustawach).

"Sytuacja w finansach publicznych jest dramatyczna, potrzebujemy działań, które zaczęłyby przywracać im równowagę. To długi proces, ale postawienie na regułę wydatkową, czyli dotyczącą tylko rozmiarów wydatków jest pójściem po linii najmniejszego oporu. Ja to traktuję jako unik przed podejmowaniem naprawdę trudnych decyzji" - powiedział Misiąg w rozmowie z PAP.

Według niego, reguła wydatkowa może być dobra w gospodarce, w której wydawaniem pieniędzy rządzi efektywność. Natomiast tam, gdzie efektywności nie ma, istnieje niebezpieczeństwo, że po "obcięciu" pieniędzy, państwo będzie robiło to samo, co do tej pory, tylko mniej.

"Jeżeli więc będziemy mieć mniej pieniędzy, np. na remonty dróg, to wyremontujemy mniej kilometrów, zamiast obniżyć koszty napraw i wyremontować tyle, ile planowano wcześniej" - powiedział.

Reklama

Ekonomista wskazał, że wielkość wydatków zależy w dużej mierze od istniejącego stanu prawnego. Jego zdaniem, gdyby państwo chciało wykonywać wszystkie swoje obowiązki wynikające z zapisanych w ustawach zasad, udzielać wszystkich przewidzianych prawem świadczeń publicznych, to budżet byłby za mały.

"Co prawda państwo od wykonywania swoich obowiązków się nie uchyla, ale nie świadczy ich tak, jak powinno, jak to zostało formalnie zapisane. W klasach uczy się więcej dzieci niż powinno, pacjent z temperaturą czeka kilka dni na wizytę u lekarza, drogi nie są remontowane" - powiedział Misiąg.

Jego zdaniem w Polsce mamy do czynienia z powszechnym przyzwoleniem na łamanie zapisanych w ustawach norm, a obywatele przyzwyczaili się, że nie dostają tego, czego mają prawo żądać w zamian za płacone podatki.

Według Misiąga, w pierwszej kolejności należałoby zapisane w prawie standardy doprowadzić do poziomu możliwego do wykonania przez państwo. "Trzeba je zredukować, a potem zacząć przestrzegać ich rzetelnego spełniania. To wymagałoby jednak powiedzenia, że formalnie pewne uprawnienia obywatelom się zabiera, np. zmniejsza się zakres świadczeń objętych składką na NFZ, czy podwyższa się wiek emerytalny" - uważa były wiceminister finansów.

Jego zdaniem, potrzebne jest "pozytywistyczne" podejście do tematu i przegląd - żmudny - wszystkich nieefektywnych wydatków. Potem można by zrezygnować z niektórych z nich.

"To jednak ciężka polityczna decyzja. Rząd jej unika zapowiadając wprowadzenie reguły +na wszystko+. Ona jedynie ograniczy wydatki, które i tak nie są wystarczające. Dalej będziemy utrzymywać fikcję określonych standardów zadań publicznych, z tym, że rozbieżności między nimi, a ich wykonaniem będą jeszcze większe" - uważa Misiąg.

W jego ocenie, innym możliwym rozwiązaniem zmierzającym do uzdrowienia finansów publicznych byłaby poprawa jakości wydawania pieniędzy publicznych. Według niego, państwo nie prowadzi jednak działań w tym kierunku.

W środę zmianami w ustawie o finansach publicznych ma się zająć senacka komisja budżetu i finansów publicznych.

Oprócz reguły wydatkowej nowela przewiduje wprowadzenie m.in. warunkowej podwyżki VAT, gdyby dług publiczny przekroczył poziom 55 proc. PKB. Nowela zawiera też pakiet zmian związanych z oszczędnościami, dotyczącymi zarządzania długiem i płynnością środków publicznych. Wolne środki należące do jednostek sektora finansów publicznych mają być lokowane na kontach resortu finansów, a nie w bankach.