Jej łagodna twarz jest symbolem lepszego – mniej drapieżnego – chińskiego kapitalizmu. Ale co ważne – równie skutecznego. To dlatego profil Zhang Xin na miejscowym Twitterze (sina.com.cn) śledzi 200 tys. osób, które codziennie wsłuchują się w jej słowa. Bo właścicielka SOHO China, jednej z największych agencji deweloperskich w Państwie Środka, pisze nie tylko o biznesie, w którym wszystko zawdzięcza swojej ciężkiej pracy, ale pozwala sobie też na komentarze dotyczące polityki, a nawet wolności słowa czy praw człowieka.
Zhang Xin nie obnosi się z bogactwem, którym tak chętnie pysznią się „nowi Chińczycy”, choć jej osobisty majątek magazyn „Forbes” szacuje już na co najmniej 2 mld dol. Nosi się elegancko, choć skromnie, nie nadużywa biżuterii i makijażu. Zapytana przez dziennikarza, jakim samochodem jeździ, zmieszana odpowiedziała, że chyba jakimś lexusem, ale nie pamięta modelu. Mieszka bez przepychu, w gustownie urządzonym apartamencie na 32. piętrze wieżowca w centrum Pekinu, który wybudowała jej firma. Stąd dogląda największej inwestycji SOHO China, dzięki której chińska stolica zyska nowy symbol godny XXI wieku, który przyćmi wieże Petronas w Kuala Lumpur czy najwyższy na świecie drapacz chmur Burdż Chalifa w Dubaju.
W ubiegłym roku 45-letnia Zhang Xin kupiła na północnych przedmieściach miasta działkę o powierzchni niecałych 5 ha. Zapłaciła za nią bagatela 586 mln dol. – to największa transakcja kupna ziemi dokonana w Chinach przez prywatną firmę. Na tym terenie powstanie ultranowoczesne osiedle oraz kompleks biurowców Galaxy SOHO. Nieziemski projekt jest dziełem znanej brytyjskiej architektki Zahy Hadid nazywanej królową dekonstruktywizmu. To cztery wielkie owalne budynki przypominające kształtami gniazda os, do tego ogrody oraz atrium. W nocy podświetlona całość będzie wyglądać niczym przygotowane do startu kosmiczne statki. Gigantyczna konstrukcja o powierzchni kilkuset tysięcy metrów kwadratowych ma zostać oddana do użytku już za dwa lata.
Tak ogromna inwestycja nie mogłaby powstać obecnie nigdzie poza Chinami, nawet w szejkanatach nad Zatoką Perską – bo tylko w Państwie Środka ryzyko utopienia pieniędzy w tak ambitnym projekcie jest niewielkie. Od kilku lat trwa w tym kraju boom na rynku nieruchomości: mieszkania, domy i powierzchnie biurowe są wykupywane na pniu, bo to najlepszy sposób inwestowania i lokaty oszczędności. W 2009 roku sprzedano w Państwie Środka ponad 8 mln domów i mieszkań, dla porównania – w Stanach Zjednoczonych tylko 0,5 mln. Wybrzeże, które najbardziej korzysta na rozwoju, jest już niemal równie drogie co Nowy Jork: cena metra kwadratowego mieszkania w Szanghaju liczona rok do roku wzrosła w marcu aż o 89 proc. – do 7,5 tys. dol. W tym samym czasie ceny nieruchomości na Manhattanie spadły o 20 proc. – do 13 tys. dol. za metr kwadratowy.
Reklama
W tym roku nie będzie równie imponujących wyników chińskiej budowlanki: rząd w Pekinie przestraszył się bańki na rynku nieruchomości, której eksplozja we wrześniu 2008 roku powaliła na kolana gospodarkę Stanów Zjednoczonych, i przy pomocy twardego prawa schładza rynek, by nie podzielić losu USA. Mimo to Zhang Xin optymistycznie ocenia przyszłość. – Jestem producentem, więc dopóki będzie popyt, będę dostarczać towar, na który mamy ogromne zapotrzebowanie. A tak w ogóle to ja na razie nie widzę na rynku nieruchomości żadnej bańki – powiedziała. Rynek przyjął jej prognozę z wielką ulgą.

Alergia na bezmyślność

To znak wpływów oraz sukcesu 45-latki, na który pracowała długą dekadę – od powrotu do Chin w 1995 roku. Bo choć urodziła się w Pekinie i na jego biednych przedmieściach dorastała, to gdy miała 14 lat, wraz z matką przeniosły się w poszukiwaniu lepszego życia do Hongkongu. O ile jeszcze w Chinach wiodła życie biednego, ale beztroskiego dziecka, po przeprowadzce nic z tego nie pozostało. Mieszkały w jednym pokoju na tyle dużym, by udało się w nim zmieścić piętrowe łóżko; łazienka była jedna, wspólna dla całego piętra. – Takie warunki życia często można teraz spotkać u nas, w Chinach – przyznaje bez ogródek Zhang.
By się utrzymać, musiała pójść do pracy: przez 12 godzin dziennie harowała w fabrykach odzieżowych wytwarzających suwaki czy proste elektroniczne podzespoły. – Przenosiłam się z jednego zakładu do drugiego, byle tylko zarobić ciut więcej – opowiada. Po pięciu latach udało jej się uciułać tyle oszczędności, by kupić bilet lotniczy do Wielkiej Brytanii i dokończyć edukację. Tu dzięki grantom i pomocy różnych fundacji udało jej się opłacić czesne najpierw na University of Sussex (tytuł magistra ekonomii), a potem Cambridge (magister ekonomii rozwoju). Tuż po studiach znalazła pracę w Hongkongu: przygarnął ją bank Goldman Sachs, który przygotowywał się do wejścia na rynek Państwa Środka i potrzebował specjalistów znających miejscowe uwarunkowania. Jej analityczny talent szybko został doceniony na tyle, że... podkupiła ją konkurencja. W 1994 roku przeszła do Travelers Group Inc., a rok później pracowała już dla nich w Pekinie.
Powrót do rodzinnego miasta odmienił jej życie. – Szczerze nienawidziłam bankowości. Wall Street wykrzywia wszelkie wartości, a ludzie traktują się źle, gardzą biedniejszymi od siebie, a szacunek mają tylko dla bogatszych. Wśród bankowców czułam się tak jak wtedy, gdy harowałam jako nastolatka – opowiadała dekadę później. Więc gdy tylko nadarzyła się okazja do porzucenia tego biznesu, skorzystała z niej. Tą okazją było spotkanie z Pan Shiyi, jej przyszłym mężem, z którym w 1995 roku założyła firmę deweloperską SOHO China.
I to był strzał w dziesiątkę. Otwierające się na Zachód Chiny stały się ziemią obiecaną dla budownictwa, rynkiem, na którym można było zarobić krocie – wystarczyło tylko przewidzieć, że Państwo Środka czeka gwałtowny rozwój. Zhang Xin potrafi wyjątkowo celnie czytać przyszłość.
Na czym polega tajemnica sukcesu? – To wypadkowa trzech atrybutów: nie nastawia się wyłącznie na maksymalizację zysku, w zachodni sposób zarządza firmą i nie wyznaje nauk Konfucjusza. To wszystko powoduje, że z ogromną zwinnością porusza się po rynku, na którym ścierają się krajowe i zachodnie interesy – mówi „DGP” Nicole Cantora z brytyjskiego Overseas Development Institute.
Początki rzecz jasna nie były łatwe, ale kilka udanych inwestycji za bankowe kredyty w biurową architekturę w Pekinie oraz luksusowe resorty na wybrzeżu przyniosło niezły zarobek. Dzięki temu SOHO China mogła się spokojnie rozwijać i realizować ambitniejsze projekty. Zhang Xin potrafi zarabiać pieniądze, ale ma ich tyle, że zysk nie stanowi podstawowego motoru jej działania. Nie buduje jak najwięcej i jak najtaniej, stawia za to na oryginalność. Do realizowanych przez siebie inwestycji zatrudnia najlepszych architektów świata. Przyciąga tym do siebie klientów, którzy nie liczą się z gotówką, by wyróżnić się z tłumu. Tym podejściem zdobywa także rządowe zamówienia, bo władzom zależy na uczynieniu z Pekinu jednego z najpiękniejszych miast świata.

Luz jak w Google’u

Prowadzi swoją firmę w zachodnim stylu, który stanowi całkowite zaprzeczenie sposobu zarządzania, w którym lubuje się np. szef Foxconnu Terry Gou. Po serii samobójstw wśród pracowników, którzy w ten sposób protestowali przeciwko haniebnym warunkom pracy, Gou należące do niego fabryki i osiedla zamienił w koszary. W oknach pojawiły się kraty, nad ulicami na jego polecenie rozwieszono siatki, by zniechęcić ludzi do rzucania się na ziemię. – Wiele naszych firm jest prowadzonych niczym wojskowe obozy. Nie lubię tego stylu, bo nie sprzyja twórczemu myśleniu – opowiada Zhang. Jej biuro przypomina siedzibę spółki komputerowej z Doliny Krzemowej pod San Francisco czy kwaterę główną Google’a w Kalifornii: niezobowiązujące stroje, luźna atmosfera. To dlatego nie narzeka na brak utalentowanych ludzi do pracy.
Ostatnia rzecz: Zhang Xin od czterech lat wyznaje wywodzący się z XIX-wiecznej Persji bahaizm. Ta monoteistyczna religia, mająca na całym świecie ok. 6 mln wiernych, zakłada duchową jedność ludzkości. „Harmonia, która musi istnieć pomiędzy religią a nauką, jedność kobiet i mężczyzn, dwóch skrzydeł, na których ptak ludzkości może szybować, wprowadzenie edukacji, zniesienie skrajnego bogactwa i ubóstwa, wyniesienie pracy wykonywanej w duchu służby do rangi oddawania czci Bogu, pochwała sprawiedliwości jako głównej zasady rządzącej społecznością” – tak opisywał fundamenty religii Shoghi Effendi, który przewodził bahaitom w latach 1921 – 1957. Zhang Xin tymi zasadami kieruje się w swoim życiu.
Nie wszyscy jednak dowierzają jej czynom. – U zarania każdej wielkiej fortuny leży wielka zbrodnia – przypomniał jej słowa Honoriusza Balzaca na forum magazynu „Forbes” internauta podpisujący się nickiem ChinaObserver. W odpowiedzi Zhang Xin bezradnie rozkłada ręce. – Uruchomienie własnego biznesu było moim marzeniem. Zarobienie tak wielkich pieniędzy już nie – odpowiedziała.
ikona lupy />
Zhang Xin - uśmiechnięta twarz chińskiego kapitalizmu / Bloomberg