Działającym na polskim rynku firmom tak bardzo doskwiera brak wykwalifikowanych pracowników, że wykładają setki tysięcy złotych na wyposażenie nowoczesnych warsztatów w szkołach zawodowych oraz na stypendia dla uczniów.
Bosch, Siemens i Skanska płacą uczniom po 400 – 600 zł miesięcznie. Rekordzistą jest jednak koncern Hearling, który w Piotrkowie Trybunalskim produkuje podzespoły mechaniczne do samochodów. Każdemu, kto uczy się fachu w przyzakładowych warsztatach, płaci po 1350 zł brutto miesięcznie. Uczniowie mają też zapewnioną bezpłatną naukę języka niemieckiego oraz gwarancję pracy.
Chętnych jest tak wielu, że firma, która do tej pory na zajęcia teoretyczne wynajmowała pomieszczenia w pobliskiej zawodówce, podjęła decyzję o budowie własnej szkoły. Już wiosną ruszy jej budowa. Hearling chce co roku przyjmować ok. 40 osób, które po trzech latach nauki będą mogły podjąć pracę nie tylko w Piotrkowie Trybunalskim, lecz również w zakładach firmy w Niemczech lub Chinach. Mariusz Seneczyn, dyrektor ds. szkolenia Hearling Polska, zapewnia jednak, że obowiązku odpracowania darmowej nauki nie ma, a uczniowie w każdej chwili mogą przerwać edukację.

>>> Czytaj też: Aby polskie szkoły były rentowne, należy zwolnić 100 tys. nauczycieli

Na inwestowanie w kształcenie przyszłych pracowników nie skąpią pieniędzy także inne firmy. Vattenfal podpisał umowę z Zespołem Szkół Zawodowych im. Stefana Starzyńskiego na warszawskiej Pradze. Co roku wykłada po ok. pół miliona złotych na sprzęt do szkolnych warsztatów, organizację praktyk i na stypendia dla uczniów. Podobną strategię przyjęły Whirlpool, Mastercook, Skanska, Itong czy LG Electrics oraz firmy z polskim kapitałem: Opoczno, Paradyż oraz Polska Grupa Energetyczna.
Reklama
Wszystkie one coraz większy nacisk kładą na współpracę z polskimi zawodówkami, ponieważ na rynku coraz bardziej brakuje wykwalifikowanych pracowników. Z danych Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan wynika, że już dziś ponad 48 proc. firm ma problemy ze znalezieniem odpowiednich fachowców. Najbardziej potrzebni są elektrycy, mechanicy, spawacze i monterzy.
Ten deficyt to efekt emigracji zarobkowej, która ruszyła po otwarciu unijnego rynku pracy, lecz także niechęci polskich nastolatków do nauki zawodów. Podobny problem ma większość państw zachodnich – Niemcy, Francja czy Włochy. Ci pierwsi, jak pisaliśmy 14 grudnia w „DGP”, starają się ściągnąć polską młodzież do swoich szkół zawodowych. Z raportu międzynarodowej firmy badawczej Menpower wynika bowiem, że tylko 10 proc. młodych Europejczyków chce dziś uczyć się fachu. Eksperci od rynku pracy obawiają się, że deficyt wykwalifikowanych pracowników będzie się pogłębiał. A to, zdaniem ekonomistów, może oznaczać spowolnienie wzrostu ekonomicznego.