Aż nie chce się wierzyć. Wygląda na to, że w ramach desperackiego szukania pieniędzy rząd ograniczy program budowy dróg, a szczególnie ekspresowych. Symbole takie jak S3, S5, S7 i sporo innych będą oznaczały tylko fragmenty tras, które w całości powstały wyłącznie na papierze.
Co więcej, przygotowania do budowy niektórych z tych dróg były bardzo zaawansowane, teraz cały wysiłek może pójść na przemiał, a wydane pieniądze po prostu zostaną zmarnowane.
Trudno uwierzyć, że rząd lekką ręką wstrzymuje część rozwoju cywilizacyjnego kraju. Tak, to banały: drogi są fundamentem, podstawą, szkieletem, tyle że te banały są prawdziwe. Gdyby jeszcze hamowanie budowy dróg było rekompensowane sukcesami w innych dziedzinach, na przykład na kolei, można byłoby to zaakceptować. Jednak kolej jest właśnie dobijana przez zimę i nie zapowiada się na to, że szykowane przez premiera i ministrów tornado personalne cokolwiek tu zmieni. I niewielkim pocieszeniem jest fakt, że kłopoty z zimą mają też inni. Na przykład przemarznięci Niemcy musieli wprowadzić ograniczenie prędkości pociągów do 200 km na godzinę. Biedacy.

>>> Czytaj też: Raport: za autostrady przepłaciliśmy 200 mln zł

Wracając jednak do dróg w polskim wydaniu – plan cięć ich budowy to także z tego powodu, że to gol samobójczy dla gabinetu Tuska. Przecież drogi mogłyby się stać realnym osiągnięciem tego rządu, nie tylko w tej, ale i w ewentualnej następnej kadencji. Takim osiągnięciem jak reforma systemu wcześniejszych emerytur czy, piszę to całkowicie poważnie, orliki. Nie stanie się nim raczej skuteczna reforma służby zdrowia, naprawa finansów publicznych czy zbudowanie nowoczesnej armii. Drogi miały szansę osiągnąć status znaku rozpoznawczego rządu PO – PSL.
Reklama
Tym bardziej że po wielu latach męczarni odpowiednie instytucje – z Generalną Dyrekcją Dróg na czele – nauczyły się przebijać przez procedury i w miarę sprawnie doprowadzać budowy do startu. Teraz dużą część tego rozpędu trzeba będzie wyhamować.
Rząd za jednym machnięciem osłabia szanse rozwojowe Polski, w ewidentny sposób traci w oczach wyborców i na dobitkę wrzuca na jałowy bieg część mechanizmu biurokratycznego, który działał coraz lepiej, co w naszym kraju jest rzadkością. Może jednak oszczędności lepiej było szukać gdzie indziej? Co za genialny strateg podsunął rządowi takie rozwiązanie?