Była to już 12. prezydencja Belgii, jednego z sześciu założycielskich państw UE, ale jakże inna niż te wcześniejsze. A to dlatego, że w życie wszedł nowy Traktat z Lizbony, który do europejskiej gry wprowadził dwie nowe figury: stałego przewodniczącego Rady Europejskiej Hermana Van Rompuya i szefową unijnej dyplomacji Catherine Ashton. W konsekwencji Belgia, a po niej kolejne semestralne prezydencje straciły najbardziej spektakularne zadania jak prowadzenie szczytów, reprezentowanie UE na świecie i koordynowanie polityki zagranicznej.

>>> Czytaj też: Prezydencje Węgier i Polski w Unii przełamią kryzys we Wspólnocie?

Zgodnie z zapowiedziami, belgijski rząd pozostawał przez te sześć miesięcy w cieniu dwóch nowych unijnych osobistości i skoncentrował się na realizacji zadań wynikających z europejskiego kalendarza, koordynując prace i posiedzenia Rady UE, czyli unijnej instytucji reprezentującej resortowych ministrów "27".

"Zgodnie z Traktatem z Lizbony odeszliśmy w cień i pracowaliśmy dyskretnie, ale to się opłacało, bo mamy konkretne rezultaty" - mówił niedawno szef belgijskiej dyplomacji Steven Vanackere. A premier Ives Leterme tłumaczył, że sukces Belgii polegał na "skupieniu się na agendzie europejskiej, a nie na wymyślaniu nowych priorytetów". Leterme chwalił się około 50 osiągnięciami. Składają się na nie porozumienia w sprawie rozmaitych aktów legislacyjnych wynegocjowane najpierw w gronie 27 rządów, a potem między Radą UE a Parlamentem Europejskim.

Reklama

Wśród nich najbardziej spektakularne było porozumienie ws. nadzoru finansowego zarówno nad agencjami ratingowymi jak i funduszami spekulacyjnymi, przyjęcie legislacji ustanawiającej Europejską Służbę Działań Zewnętrznych (unijną dyplomację), porozumienie ws. budżetu UE na rok 2011 mimo sporów na linii PE - grupa krajów płatników netto, rozporządzenie ws. inicjatywy obywatelskiej, która pozwoli milionowi obywateli zgłaszanie propozycji legislacyjnych czy porozumienie handlowe z Koreą Południową.

Nawet potencjalną porażkę, czyli brak porozumienia w gronie 27 państw w sprawie unijnego patentu, z powodu weta Włoch i Hiszpanii, Belgia przekuła w sukces. A to dlatego, że rozpoczęła prace nad tzw. wzmocnioną współpracą w zakresie patentu europejskiego w gronie kilkunastu państw UE.

Zdaniem politologa z uniwersytetu ULB, idealnie złożyło się, że to Belgia, kraj zdecydowanie proeuropejski, sprawowała semestralną prezydencję w UE, w okresie przypadającym na wdrażanie Traktatu z Lizbony. "Belgijska prezydencja była idealna, by nowe figury mogły zająć swoje miejsce. To byłoby znacznie bardziej skomplikowane, gdyby prezydencja przypadła jakiemuś dużemu krajowi, kierowanemu przez silnego lidera" - powiedział Yann-Sven Rittelmeyer. W mijającym półroczu premier Leterme był widoczny praktycznie tylko na początku, kiedy przedstawił plany belgijskiej prezydencji na forum PE i na końcu, kiedy przyszedł czas na podsumowanie. Codzienną pracę w Radzie UE koordynowali zaś poszczególni ministrowie.

Wśród brukselskich dyplomatów i komentatorów panuje wyjątkowa zgodność w pozytywnej ocenie półrocznej prezydencji. "Ci, którzy wieszczyli klęskę, teraz sami przestraszyli się swoich słów, a zewsząd słychać hymny pochwalne" - gratulował belgijski dziennik "Le Soir", pisząc o "wzorcowej" prezydencji w UE.

Paradoksalnie, kryzys polityczny w kraju ułatwił rządowi ds. bieżących Ivesa Leterme'a sprawowanie prezydencji UE. "Rząd mógł w całości oddać się sprawom Unii Europejskiej" - powiedział PAP unijny dyplomata. Wbrew oczekiwaniom Leterme doprowadził prezydencję do końca, bo zwaśnionym partiom wciąż nie udało się po czerwcowych wyborach wybrać nowego rządu.

"Belgowie mieli trudną sytuację z powodów politycznych, ale odnieśli wiele sukcesów. To przykład państwa o naturze handlowej: wszystko można wynegocjować i znaleźć kompromis" - ocenił polski dyplomata.