Handel uzbrojeniem kojarzy się z brudnymi interesami i śmiercią. Miewa on jednak inne oblicze – jest gwarantem pokoju, a państwa bandyckie zmienia w sojuszników
Bumar konsoliduje pod swoimi skrzydłami polskich producentów broni i buduje Narodowy Koncern Zbrojeniowy. Dołączy do podobnych molochów działających w USA, Wielkiej Brytanii i Europie. Odpowiednio Lockheed Martin, Boeing, BAE Systems i EADS oraz Rosoboronexport – rosyjska czapa eksportowa dla zakładów zbrojeniowych – zdominowały światowy rynek broni. To nie tylko potężne przedsiębiorstwa, lecz także narzędzie uprawiania polityki. Amerykańskie F-16, brytyjska elektronika lotnicza, eurofightery czy rosyjskie Su-25, czołowe oferty tych molochów, są ambasadorami interesów państw, w których zostały wyprodukowane. Bumar nie ma wprawdzie szans na wejście do światowej czołówki producentów broni, ale Narodowy Koncern Zbrojeniowy może się stać naszym instrumentem polityki zagranicznej, jeśli zostanie właściwie wykorzystany.
Dotychczasowe doświadczenia są mało obiecujące. Bumar nie spełnił wszystkich warunków sprzedaży czołgów PT-91 Twardy do Malezji i raczej nie zrobił sobie dobrej reklamy na tamtym rynku. W Iraku, zamiast tłustych zamówień na broń dla armii i policji, musiał się zadowolić ochłapami po Amerykanach, ale zaistnieliśmy na rynku indyjskim z wozami wsparcia technicznego dla czołgów; zobaczymy, z jakim skutkiem. Doświadczenia światowe uczą, że broń to potężne narzędzie wpływu, nawet wtedy, gdy nie jest używana w walce, a tylko sprzedawana. Narodowy Koncern Zbrojeniowy jeszcze nam się przyda.
Reklama
Po trzech tygodniach demonstracji i zamieszek prezydent Egiptu Hosni Mubarak 11 lutego zrzekł się władzy i przekazał ją szefowi sztabu armii marszałkowi Mohamedowi Tantawiemu, sam przebywa obecnie w areszcie domowym, a krajem rządzą siły zbrojne. Zasadnicze znaczenie w podjęciu tej decyzji miały naciski Amerykanów na egipskich wojskowych. Przekaz był prosty – jeśli armia zacznie pacyfikować demonstracje, może zapomnieć o płynącej szerokim strumieniem amerykańskiej pomocy finansowej na cele militarne oraz dostawach uzbrojenia, w tym części zamiennych. Generałowie przesłanie zrozumieli i nie tylko powstrzymali się od strzelania, ale też odsunęli swojego pryncypała od władzy.
Mieli sporo do stracenia. Od 1979 roku Stany Zjednoczone przekazały Egiptowi 35 miliardów dolarów w ramach pomocy wojskowej, w 2011 roku Kair ma dostać kolejne 1,3 miliarda. Pieniądze te finansowały pensje oficerskie, szkolenia i (głównie) zakupy broni. Wprawdzie Kair nabywa też sprzęt wojskowy w Wielkiej Brytanii i we Francji, ale to amerykańskie F-16 są podstawą jego lotnictwa, czołgi M-60 oraz M1 A1 Abrams – sił pancernych, a fregaty klasy Perry i Knox – marynarki wojennej. Bez Amerykanów armia Egiptu byłaby dziś bezbronna, ślepa i głucha. Import amerykańskiej broni uzależnił kraj od decyzji Waszyngtonu, w efekcie – w dniach próby na placu Tahrir – handel śmiercią powstrzymał masowy rozlew krwi.
Nie pierwszy raz zresztą w dziejach Egiptu. Kiedy w 1979 roku ówczesny prezydent Anwar Sadat podpisywał porozumienie pokojowe z Izraelem w Camp David, miał w kieszeni obietnicę prezydenta Cartera, że armia Egiptu zostanie dozbrojona i dofinansowana przez Amerykę. Transfer broni płynącej od tego czasu nieprzerwanym strumieniem nie tylko wyrwał Egipt z antyizraelskiej koalicji państw arabskich, lecz także z ramion Związku Sowieckiego, głównego do tej pory dostawcy broni. W efekcie nie wybuchł już nowy konflikt zbrojny z Izraelem (przed Camp David oba kraje stoczyły cztery wojny), a Kair zmienił orientację geopolityczną. Bez wielomiliardowych kontraktów zbrojeniowych takie przemiany byłyby niemożliwe. Handel bronią przyniósł pokój na Bliskim Wschodzie, a przynajmniej nad Kanałem Sueskim.
Skądinąd także Izrael dokonał wolty związanej z dostawami uzbrojenia. Kiedy w 1948 roku walczył o niepodległość z arabskimi sąsiadami, zbrojenie dla Żydów płynęło ze świeżo skomunizowanej Czechosłowacji. Dopiero w latach 50. pojawiły się transporty amerykańskie, a wraz z nimi ochłodzenie na linii Tel Awiw – Moskwa.
Dostawy uzbrojenia wywierają też niemały wpływ na Indie. W przeszłości kraj ten był jednym z najważniejszych odbiorców broni radzieckiej, do dziś ponad 70 procent uzbrojenia pochodzi z Rosji. Dotyczy to jednak sprzętu typowo bojowego: czołgów, okrętów wojennych, broni strzeleckiej. Już od lat 90. na subkontynencie zaczęła się pojawiać jednak broń amerykańska, i to wysoko zaawansowana technologicznie. Indie kupują w USA radary, samoloty zwiadowcze i transportowe, pociski naprowadzane, silniki dla szturmowców, a przede wszystkim korzystają z podpisanego w czasach prezydenta Busha porozumienia o współpracy nuklearnej i kosmicznej, która oficjalnie ma co prawda charakter pokojowy, ale tajemnicą poliszynela jest jej drugie dno – militarne. O ile więc Rosja nadal zbroi pięść Indii, choć w coraz mniejszym stopniu, o tyle Amerykanie wyposażają ich oczy i uszy.
Stany Zjednoczone odniosły z tych dostaw nie tylko dalekosiężne korzyści geopolityczne, zyskując w Delhi sojusznika, udało się też doprowadzić do rokowań indyjsko-pakistańskich, osłabienia napięcia między obu krajami, a w efekcie wycofania części oddziałów pakistańskich z granicy indyjskiej i przerzucenie ich na pogranicze z Afganistanem, gdzie działa wroga Zachodowi talibska partyzantka. Amerykańska broń oraz pomoc wojskowa dostarczana równolegle do Pakistanu i Indii skutecznie, jak na razie, blokują możliwość wybuchu wojny między oboma krajami. Ostatnie starcie zbrojne stoczyły one w 1999 roku, kiedy przez dwa miesiące okładały się salwami artyleryjskimi na linii demarkacyjnej w Kaszmirze. Wcześniej stoczyły trzy wojny. W 2001 roku Stany Zjednoczone zdjęły ograniczenia na eksport broni do Indii, nowoczesny sprzęt zaczął płynąć szerokim strumieniem, a walki od tej pory nigdy się nie powtórzyły. Znów handel bronią paradoksalnie utrwalił pokój.
Polska nie ma możliwości zmieniania geopolitycznych wyborów innych państw poprzez sprzedaż broni, i jeszcze długo się to nie zmieni. Warto jednak rozbudowywać silny koncern zbrojeniowy, by nie tylko zarabiać na eksporcie, lecz także krok po kroku zdobywać kontrakty, a wraz z nimi wpływy w rejonach naszego żywotnego zainteresowania, choćby w przestrzeni poradzieckiej. Wschodnich sąsiadów Polski nie stać na drogi sprzęt zachodni, a chętnie uniezależniliby się od dostawcy rosyjskiego. Do kuszenia ich NATO i UE oraz korzystnymi umowami handlowymi warto dorzucić kuszenie dobrą jakościowo i relatywnie tanią bronią. Śpiew przyszłości? Być może, ale im więcej narzędzi uprawiania polityki, tym większe szanse na jej powodzenie.
ikona lupy />
Andrzej Talaga / DGP