Za tydzień na warszawską giełdę trafią akcje Jastrzębskiej Spółki Węglowej, największego producenta węgla koksującego w Europie. Dzieje się tak, choć jeszcze w kwietniu 90 proc. załogi sprzeciwiało się prywatyzacji, a związki zapowiadały strajki. Skąd tak zagadkowa metamorfoza? Odpowiedź jest prosta. Jeszcze nigdy Skarb Państwa nie był tak hojny i nie wręczył pracownikom tak dużej łapówki w postaci darmowych akcji. Niestety, ten kij ma dwa końce. W czasie kolejnych prywatyzacji minister skarbu Aleksander Grad będzie musiał być równie – a może jeszcze bardziej – szczodry.
Pracownicy zostali uprzywilejowani co najmniej podwójnie. Obok zainkasowania darmowych akcji mogli się zapisać na papiery swojej firmy jako zwykli inwestorzy indywidualni, a przeznaczona dla nich pula była dwukrotnie wyższa niż dla reszty obywateli. Żeby ułatwić zakup dodatkowych akcji, JSW przygotowała dodatkowo program kredytów. Myśli też już o umożliwieniu pożyczek pod zastaw papierów.
Reklama
Rekordową hojność skarbu widać w procentowym udziale pracowników w ofercie, a nie w kwotach przekazywanych pracownikom w postaci udziałów. Tu ciężko byłoby przebić PZU, gdzie wartość darmowych akcji sięgała łącznie 4,5 mld zł, a osoby z najdłuższym stażem mogły zyskać nawet po 370 tys. zł, nie licząc inkasowanych przez lata dywidend. W JSW jest to tylko od 5 do blisko 30 tys. zł na głowę, m.in. dlatego że prawo do darmowych akcji zyskało łącznie aż 61 tys. osób (w PZU było to 19 tys.). Trafi do nich blisko 17 proc. akcji, gdyż poszerzono krąg osób o nieuprawnione, które rozpoczęły pracę w spółkach grupy już po jej komercjalizacji w 1993 r. Do tej pory pula darmowych akcji przy prywatyzacjach nie przekraczała 15 proc. W przypadku górniczej Bogdanki było to tylko 10 proc. Może się okazać, że pracownicy kopalń wzbogacą się znacznie bardziej, niż nam się wydaje. Zdaniem analityków mogą liczyć na prawie 10 proc. przebicia już w chwili debiutu, a przykład Bogdanki, której kurs w dwa lata wzrósł dwukrotnie, wskazuje, że może być jeszcze lepiej. Bo też lepszego momentu na debiut nie można było sobie wymarzyć. Polskie kopalnie przynoszą rekordowe zyski. Koniunktura jest świetna, węgiel podrożał w ciągu roku o 40 proc., do 130 dol. za tonę (w przypadku koksującego do 300 dolarów). Tymczasem jeszcze w latach 90. tona czarnego złota kosztowała zaledwie 12 dol.
Minister skarbu dopiął swego, zaciera ręce i myśli, że prywatyzacyjna hojność dla pracowników w przypadku JSW pozostanie tylko wyjątkiem. W końcu zwiększenie dla nich puli to zmniejszenie wpływów do budżetu, które w tym przypadku sięgną około 5 mld zł. To dlatego Aleksander Grad na majowym spotkaniu ze związkami twierdził, że nie może tworzyć precedensów. „Prowadzę proces 500 prywatyzacji. Jeżeli zacznę w sprawach, które są rozstrzygnięte bądź nie wynikają z prawa, zawierać w nieskończoność tego typu kontrakty, to nic nie zrobię” – mówił. Taka kalkulacja ministra może być jednak błędna. W prywatyzowanych firmach cały czas przybywa nowych pracowników, bez uprawnień. A więc by nie dzielić na lepszych i gorszych, trzeba będzie dawać wszystkim.
Związki poczuły krew. Zobaczyły, że rząd jest zdeterminowany, by sprzedawać akcje firm, a więc uległy. Nie tylko nie zgodzą się na gorsze warunki, ale najpewniej zażądają więcej. Tendencja jest tu zresztą widocznie zarysowana od lat. Rząd Mazowieckiego przyznał w 1990 r. pracownikom prawo do kupna do 20 proc. akcji za połowę ceny. W 1996 r. rząd SLD przelicytował go, oferując do 15 proc. papierów za darmo. Dlaczego by nie podnieść poprzeczki jeszcze wyżej? A że kłóci się to z elementarnym poczuciem sprawiedliwości? Tym gorzej dla sprawiedliwości. Nauczyciele czy pielęgniarki mogli sobie przecież wybrać inny zawód. Najbardziej irytujące jest to, że liczne firmy, w których przypadku hojność państwa była największa, rozwijały się dzięki długo zachowywanej pozycji monopolistycznej (niekoniecznie gwarantowanej prawem). Czyli łożyliśmy na nie wszyscy w postaci wysokich cen. A potem z prywatyzacji korzystała tylko wybrana grupa osób. W dodatku państwo zróżnicowało nawet prawa samych uprzywilejowanych. Wartość pakietu pracowniczego w TP SA, PKO i PZU wynosiła 4 – 5 mld zł, Tauronu – blisko miliard złotych, a w wielu innych firmach były to symboliczne kwoty lub nic; np. pracownicy GPW nie dostali nic, bo spółka nie podpadała pod ustawę o komercjalizacji i prywatyzacji. Od powstania w 1991 r. była spółką akcyjną.
O ile w przypadku wielu firm zastosowano przekupstwo ekonomiczne, by pozyskać pieniądze do budżetu, to w przypadku JSW można mówić też o przekupstwie politycznym. Rząd, zwłaszcza przed wyborami, ma miękkie podbrzusze, chce zarówno pozyskania wyborców, jak i utrzymania spokoju. Najjaskrawszym przykładem przekupstwa politycznego było jednak upublicznienie PGNiG w 2009 roku akcji i umożliwienie 60 tys. pracownikom spieniężenia wartych łącznie blisko 3 mld zł papierów. Nie uzyskano nic w zamian, żadnej zgody na prywatyzację, bo nie musiano. Skarb Państwa zostawił sobie bowiem aż 72,5 proc. akcji.
Złość człowieka ogarnia, że w przypadku JSW rząd, chcąc za wszelką cenę pozyskać pieniądze do budżetu, nie miał wystarczającej determinacji, by w zamian za akcje ograniczyć przywileje górników. Poszedł w drugą stronę. Dał im jeszcze 10-letnie gwarancje zatrudnienia i ponad 5-proc. podwyżki. Teraz w kolejce do prywatyzacji czekają kolejne przedsiębiorstwa, a ich pracownicy liczą na darmowe pakiety akcji i gwarancje zatrudnienia. W ciągu roku, dwóch pod młotek mogą pójść Węglokoks, Kompania Węglowa, Holding Nieruchomościowy, Energa, Zespół Elektrowni Pątnów-Adamów-Konin, Siarkopol, PKP Cargo, Polski Holding Nieruchomościowy, ale też dużo drobnicy od spółek zajmujących się zapładnianiem trzody przez uzdrowiska po PKS-y.
Tymczasem w JSW prawdziwa gorączka. Najcięższe dni miały panie z infolinii, bo telefony, nawet z wewnętrznych numerów kopalni, po prostu się urywały. Pracownicy, a nawet związkowcy, którzy wcześniej tak histerycznie bronili się przed prywatyzacją i podburzali załogę, chętnie skorzystali z darmowej oferty. Kupowali też na potęgę akcje w puli dla prywatnych inwestorów, zapożyczając się w bankach czy u rodziny. Zrobiło tak aż 7 tys. pracowników. Teraz wszyscy liczą potencjalny zarobek i planują wydatki od nowego telewizora po zagraniczną wycieczkę. Nie jest tajemnicą, że na zmianę zdania górników wpłynęło pojawienie się firm, które od kilku miesięcy skupują prawa do akcji, zarzucając ofertami biura kopalń, klatki schodowe, a nawet prywatne skrzynki pocztowe na Śląsku. Nękają już telefonicznie ludzi po domach, by poszli do notariusza, podpisali umowę i zainkasowali za drzwiami gotówkę. Choć oferują w gruncie rzeczy kiepski interes, wykonały dobrą robotę. Uświadomiły wszystkim, także żonom opornych górników, że akcje pracownicze to naprawdę żyła złota.
ikona lupy />
Paweł Rożyński / DGP