Osłabienie jakiejkolwiek waluty w ciągu kilku minut o ok. 10 proc. nie może odbyć się bez silnego impulsu albo ze strony rynku, albo banku centralnego. We wtorek rano inwestorzy tak gwałtownie zamieniali franki na euro tuż po komunikacie Szwajcarskiego Banku Narodowego, że kurs pary euro-frank znalazł się na poziomie 1,20 CHF, a chwilę wcześniej zmagał się z oddalonym o blisko jedną dziesiątą okrągłym oporem 1,10 CHF. Bodźcem do nagłej rezygnacji z waluty będącą jedną z ostatnich oaz bezpieczeństwa była wiadomość, iż bank centralny nie będzie dalej tolerował, jak to określono, “obecnego potężnego przewartościowania franka szwajcarskiego” i uczyni wszystko, co będzie konieczne do utrzymania kursu pary euro-frank powyżej 1,20 CHF. W stanowisku SNB czytamy również, że bank centralny jest przygotowany do skupu “nieograniczonej ilości zagranicznych walut”.

Sama decyzja o interwencji na potężną skalę jest zaskakująca, zwłaszcza biorąc pod uwagę wzorową dyscyplinę SNB w minionych lata, ale z drugiej strony po chaotycznym testowaniu reakcji rynków na wyliczanie różnych możliwych opcji (np. od ujemnych stóp procentowych po powiązanie kursu franka i euro), można było przypuszczać, że wyciągnięcie najcięższych dział przeciwko silnej walucie jest tylko kwestią czau. Jeszcze bardziej zastanawiający od wyboru instrumentu, którego użycie teoretycznie może koszotwać SNB nieograniczoną ilość pieniędzy, jest moment podjęcia tego zdecydowanego kroku.
Na środę, na godz. 10 niemiecki sąd konstytucyjny zaplanował bowiem ogłoszenie opinii odnośnie legalności udziału Niemiec programach pomocowych dla innych członków, które budzą opór wystarczająco wielkiej części wyborców w Niemczech, nie tylko aby odsunąć od władzy partię CDU z Angelą Merkel na czele, ale również by w jeszcze w większym stopniu skomplikować proces decyzyjny w strefie euro. W skrajnym przypadku sędziowie mogą zabronić niemieckim politykom dalsze sponsorowanie najbardziej zadłużonych państw regionu, co byłoby niemal jednoznaczne z ogłoszeniem przez Grecję bankructwa, ale nawet bez tak drastycznego stanowiska Niemiec, strefa euro ma przed sobą wystarczająco wiele wyzwań w horyzoncie kilku miesięcy.

Około godzinę przed końcem sesji w Europie Zachodniej frankfurcki DAX pozbierał się po dalszej wyprzedaży akcji i tracił na wartości ok. 0,5 proc., a główne indeksy w Londynie czy na warszawskim parkiecie szły nieznacznie w górę. Po powrocie z długiego weekendu inwestorzy zza oceanu byli niemal zmuszeni do nadrobienia dystansu do europejskich indeksów, które dzień wcześniej spadając nawet o 5 proc. ustalały nowe lokalne minima. S&P500 o godz.16.30 tracił na wartości 2,5 proc.