Inwestorzy od rana spekulowali, czy Grekom uda się uzyskać zgodę od prywatnych posiadaczy ponad 90 proc. obligacji na zrolowanie papierów wartych 135 mld EUR (plotkowano, iż do tej pory napłynęło około 70 proc. wniosków). Pojawiły się wręcz głosy, że Grecy mogliby w weekend ogłosić bankructwo, gdyż wcześniej tamtejszy rząd dawał do zrozumienia, że nie ma innej możliwości, jak zrolowanie długu na warunkach uzgodnionych w lipcu. W rannym komentarzu pisałem, iż te obawy mogą być akurat bezpodstawne, gdyż te warunki są tak naprawdę dość korzystne dla posiadaczy greckiego długu. Później pałeczkę negatywnych informacji przejęły na chwilę Włochy – wróciły spekulacje nt. możliwości obniżenia ratingu przez agencję Moody’s w związku z kończącym się w przyszły czwartek 90-dniowym przeglądem dotychczasowego ratingu (Aa2 z perspektywą negatywną). Prawdziwą „bombą” okazały się jednak spekulacje, ale później potwierdzone oficjalnie przez przedstawicieli Europejskiego Banku Centralnego o odejściu Juergena Starka (członka zarządu i głównego ekonomisty ECB), której nieoficjalnym powodem miałby być konflikt w temacie trwającego programu skupu obligacji krajów peryferyjnych.

Niemiecki ekonomista był w ECB przeciwnikiem tych działań, podobnie jak obecny szef Bundesbanku, Jens Weidmann. Ta rezygnacja pokazuje, że samym ECB mamy coraz więcej sprzeczności, co nie jest dobrym sygnałem. Kluczowe będzie to, kto obejmie stery po Starku. Zarówno przyszły szef ECB – Włoch Mario Draghi, oraz szef Eurogrupy, J.C.Juncker, odmówili w tej sprawie komentarza, sugerując konieczność wcześniejszych konsultacji z zarządem ECB i niemieckim ministrem finansów, Wolfgangiem Schauble. Zwłaszcza, że rynek nieoficjalnie wskazuje na Jorga Asmussena, który jest obecnie zastępcą Schaublego. Jeżeli ta kandydatura zostanie odrzucona to będzie to oznaczać osłabienie pozycji Niemiec w ECB i odejście od twardej, konserwatywnej linii polityki.

Teraz kluczowe będą informacje z kończącego się jutro posiedzenia G-7, a także wspomniane informacje z Grecji (je również poznamy w weekend). Tymczasem agencja Reuters powołując się na źródła podała kilka minut po godz. 16:00, iż po G-7 raczej nie należy oczekiwać decyzji o wspólnej interwencji banków centralnych (o tych plotkach pisałem więcej w porannym komentarzu). Niemniej, jeżeli spotkanie G-7 rzeczywiście nie przyniesie „konkretów”, to na rynkach finansowych także w przyszłym tygodniu będą dominować strach i emocje. Głównym beneficjentem tego stanu rzeczy jest i będzie amerykański dolar.

A co w kraju? Pierwsze godziny handlu na złotym przyniosły jego wyraźne osłabienie – za euro płacono blisko 4,35 zł, a dolar był wart niecałe 3,15 zł. Do 3,58 zł podrożał szwajcarski frank. Przedstawiciele resortu finansów wpierw próbowali bagatelizować tą sprawę – minister Rostowski stwierdził, iż „nie ma groźnych poziomów złotego” i powtórzył, że resort finansów będzie zdeterminowany w realizacji celów spadku deficytu budżetowego w 2012 r., a wiceminister Radziwiłł dodał, iż osłabienie jest przejściowe i nie ma uzasadnienia w fundamentach polskiej gospodarki. W międzyczasie agencja Reutera odnotowała też słowa szefa Rady Gospodarczej przy premierze, Jana Krzysztofa Bieleckiego, w których sugerował, iż spekulanci mogą sprawdzać obecnie złotego pod kątem możliwej interwencji.

Reklama

Prezes NBP ograniczył się natomiast do słów, iż kredyty walutowe mogą destabilizować polską gospodarkę i bank centralny będzie dążył do ich ograniczenia. Sytuacja zmieniła się o godz. 11:46, kiedy to pojawiły się informacje o większej aktywności banku BGK na rynku USD/PLN, co doprowadziło do zahamowania dalszej przeceny polskiej waluty. O godz. 12:30 agencje znów zacytowały słowa prezesa Marka Belki, którego zdaniem obecnie nie ma potrzeby interweniowania na rynku walut. Kilkanaście minut później pojawiły się słowa ministra Rostowskiego – „jeżeli będziemy chcieli sprzedawać środki unijne, to zrobimy to wtedy, kiedy to będzie najmniej wygodne dla tych, którzy nas testują”. Czy te rozbieżności pomiędzy szefem NBP, a szefem resortu finansów były zamierzone, aby wprowadzić niepewność wśród spekulantów? W pewnym sensie nie jest to zła taktyka – po południu złoty się umocnił – przed godz. 17:00 euro było warte 4,2850 zł, a dolar 3,1250 zł i to mimo rosnącego napięcia na rynkach światowych. Nie należy jednak oczekiwać, iż „rynki nam odpuszczą”- złoty będzie nadal słabł, jeżeli nie dojdzie do poprawy sytuacji na rynkach światowych.

EUR/USD: Wsparcia są łamane jak zapałki, a rynkiem rządzą emocje i strach. Spekuluje się już o szybkim teście okolic 1,35, co rzeczywiście może mieć miejsce w poniedziałek, jeżeli szczyt G-7 rzeczywiście nie przyniesie konkretów. Niemniej warto zachować dość dużą ostrożność, gdyż w takiej sytuacji w jakiej jest teraz rynek, nawet iskierka optymizmu może doprowadzić do sporego odreagowania. Silny opór to szeroka strefa 1,3835-1,3970.
Sporządził:

Powyższy materiał nie stanowi rekomendacji w rozumieniu rozporządzenia Ministra Finansów z dnia 19 października 2005 roku w sprawie informacji stanowiących rekomendacje dotyczących instrumentów finansowych, ich emitentów lub wystawców ( Dz.U. nr 206 z 2005 roku, poz. 1715). Nie jest również tekstem promocyjnym Domu Maklerskiego BOŚ S.A. Pełny raport można znaleźć pod adresem www.bossa.pl/analizy.