W przemówieniu do działaczy młodzieżówki rządzącej partii Lud Wolności szef włoskiego rządu oświadczył: "Jesteśmy wciąż Europą złożoną z wielu państw, które nie są w stanie trzymać się razem dla jednolitej polityki zagranicznej, fiskalnej, imigracyjnej".

"Kiedy prowadzono rozmowy na temat powołania przywódcy, my w Europejskiej Partii Ludowej proponowaliśmy duet Tony Blair-Franco Frattini, ale (prezydent Francji Nicolas) Sarkozy i (kanclerz Niemiec Angela) Merkel postanowili zachować dla siebie politykę zagraniczną i zdecydowali o nominowaniu dwóch osób porządnych, ale kompletnie nieznanych Europejczykom, także międzynarodowym rozmówcom" - powiedział Berlusconi, czyniąc wyraźną aluzję do przewodniczącego Rady Europejskiej Hermana Van Rompuya i wysokiej przedstawiciel UE ds. polityki zagranicznej i bezpieczeństwa Catherine Ashton.

>>> Czytaj też: Recesja staje się faktem: gospodarki Zachodu zatrzymują się w miejscu

Włoski premier wyraził ubolewanie z powodu braku decyzji w Unii w sprawie podniesienia wieku emerytalnego we wszystkich krajach; "w ten sposób - dodał - by rządy mogły powiedzieć: to nakazuje Europa, musimy to zrobić".

Reklama

W tym samym wystąpieniu Berlusconi ujawnił, że przed marcowym szczytem w Paryżu, na którym zapadła decyzja o interwencji militarnej w Libii, chciał ustąpić ze stanowiska. "Myślałem, że powinienem podać się do dymisji, by być wiernym moim przyjacielskim relacjom z Kadafim" - wyjaśnił.

"Ale odkryłem, jak postępował ze swoim narodem, i posłuchałem tego, co myślą we Włoszech instytucje" - podkreślił.

W sprawie Libii "nie popełniliśmy wtedy błędu, nie mylimy się teraz, zawsze postępowaliśmy w słuszny sposób" - ocenił premier. Poinformował, że od czasu podjęcia przez Włochy decyzji o udziale w interwencji w Libii siły tego kraju uczestniczyły w około 900 akcjach, w tym w 200 nalotach na cele militarne.

"Musieliśmy to zrobić, także by bronić naszych interesów i by w obliczu nowej Libii nie znaleźć się w drugim czy trzecim rzędzie w porównaniu z krajami, które bardziej popierały tak zwanych buntowników" - oświadczył Berlusconi.

Odniósł się również do relacjonowanego we włoskiej prasie dochodzenia w sprawie domniemanego szantażu, jakiego miał paść ofiarą w związku ze sprawą rzekomego korzystania przez niego z usług prostytutek i płacenia szantażystom za nieujawnianie szczegółów skandalu.

"Nie ma na świecie nikogo, kto może mnie szantażować" - stwierdził premier.

>>> Czytaj też: To jasne, że potrzebna jest głębsza integracja europejska

"Jestem diamentem, osobą hojną, która zawsze pomagała potrzebującym, chociaż kiedy patrzy się na to, co piszą gazety i mówią sędziowie z lewicy, może to nie wydawać się prawdą. Lecz to wszystko wymysły" - zapewnił, komentując skandal.

Berlusconi mówił, że nie tańczy, nie pali i nie uprawia hazardu. "Coś, czego nie uważam za wadę, mi zostało i mam nadzieję, że jeszcze na lata pozostanie" - zażartował.

Premier mówił do młodych i przyszłych polityków, że osławione przyjęcia w jego domu, znane jako "bunga bunga", były "czymś niewinnym".

"Po 15 dniach pracy z rzędu był to sposób na to, by się spotkać, poplotkować, śpiewać i zrobić cztery kroki, chociaż ja, po przyrzeczeniu, jakie złożyłem mając 25 lat, nie tańczę. Tylko raz zatańczyłem walca z moją matką" - powiedział Berlusconi.