"Jeżeli obniży się deficyt i dług publiczny, to kiedy przyjdzie następne załamanie, będzie można sobie pozwolić na działanie automatycznych stabilizatorów koniunktury" - powiedział w wywiadzie dla DGP prezes Narodowego Banku Polskiego, Marek Belka
Światowe rynki oczekują dalszego luzowania polityki monetarnej. Tani pieniądz nie jest lekarstwem gorszym od choroby?
Łatwo to powiedzieć w Polsce, która naprawdę nie przeżyła kryzysu. W USA jest obawa, że pogłębiające się długotrwałe bezrobocie podważy amerykański model społeczny oparty na przedsiębiorczości właścicieli firm i pracobiorców. Gdy przed kryzysem pracownicy tracili pracę, to jej intensywnie szukali i szybko ją znajdywali. Taki model pobudzał wysoką konsumpcję, a teraz się to załamuje. W takiej sytuacji szuka się rozwiązań niekonwencjonalnych, a nawet potencjalnie ryzykownych.
Utrzymujemy wysokie stopy procentowe. Trwa dyskusja na temat tempa zmniejszania deficytu. Minister finansów proponuje, aby w 2015 r. wynosił on 0 proc. Ale są głosy, że zbyt szybkie tempo zejścia z deficytem odbędzie się kosztem wzrostu.
Tak, na krótką metę odbędzie się to kosztem wzrostu. Ale jeżeli obniży się deficyt i dług publiczny, to kiedy przyjdzie następne załamanie, będzie można sobie pozwolić na działanie automatycznych stabilizatorów koniunktury – tak zrobiliśmy w ostatnich latach. W dobrych czasach, takich jak teraz, trzeba robić zapasy na czarną godzinę. Pytanie brzmi tylko, czy jeżeli koniunktura w Niemczech i Europie Zachodniej znacząco osłabnie, czy odbije się to na naszej gospodarce tak mocno, że dalsza konsolidacja fiskalna będzie zagrożona.
Reklama
W Krynicy wspominał pan o zagrożeniach dla sektora kredytów walutowych. Na czym ono polega?
Dalszy silny wzrost kursu franka, a może i euro, mógłby spowodować, że pojawiłyby się trudności w refinansowaniu tych kredytów przez banki w Polsce. Tu nie chodzi tylko o kredytobiorców – oczywiście im też jest ciężko, ale to są na ogół ludzie dobrze zarabiający – lecz o banki, które mogłyby mieć kłopoty z płynnością.
Zapowiedział pan ograniczenie takich kredytów.
Trudno jest ich zabronić – ja nigdy zresztą o tym nie myślałem. Ale potrzebne są rozwiązania zniechęcające do udzielania takich kredytów. Wiele już zostało zrobione, mamy rekomendacje Komisji Nadzoru Finansowego. Zasób kredytów w obcych walutach nie rośnie już tak szybko, ale nadal jest znaczący – to około 10 proc. PKB. To mało w porównaniu z innymi krajami w naszej części Europy. Ale dla nas to i tak powód do zmartwienia.
Rozchwianie kursów szkodzi i konsumentom, i przedsiębiorstwom, a w konsekwencji gospodarce. Interwencje Banku Szwajcarii też nie pomogły złotemu. Czy bank centralny jest w stanie interweniować tak skutecznie?
Jest niebezpieczeństwo, że inwestorzy będą chcieli sprawdzić determinację Banku Szwajcarii. Ale z drugiej strony pozwolenie, by szał na rynkach powodował takie wzmocnienie franka, że gospodarka Szwajcarii w końcu by się zatrzymała, byłoby nieracjonalne i niemoralne. Jak można nie działać w takiej sytuacji.
Osłabienie kursu złotego, z jakim mamy do czynienia – z apogeum w ostatni piątek – niesie duże zagrożenie dla naszej gospodarki?
Nie. Ktoś chce zarobić na tym pieniądze, ale się przeliczy. Musimy zachować spokój.
NBP będzie interweniował?
Nie.
Czy zdaniem pana prezesa jesteśmy blisko recesji na świecie?
Na świecie na pewno nie. Nawet gospodarka europejska rośnie, choć niezbyt szybko. Do ryzyka recesji jest jeszcze daleko.