Leges bonae ex malis moribus procreantur (dobre prawa rodzą się ze złych obyczajów) – mawiali Rzymianie, a któż lepiej od nich rozumiał funkcję prawa i głębiej czuł jego ducha. Wyjąwszy przepisy o charakterze czysto technicznym, regulacja prawna przychodzi w sukurs zwykle dopiero wtedy, kiedy zawodzi praktyka dobrego obyczaju – to znaczy, gdy przyjęty obyczaj jest rozumiany opacznie albo w ogóle szkodliwie zanika.

Chyba właśnie dlatego, że dopóki zasadniczo nie jest podważana praktyka funkcjonowania państwa brytyjskiego wzniesiona na odwiecznych zwyczajach i obyczajach życia parlamentarnego i publicznego, dopóty nie jest konieczne napisanie brytyjskiej konstytucji, która przecież jest, materialnie obowiązuje i funkcjonuje w sposób ciągle godny pozazdroszczenia, będąc ważnym punktem odniesienia także dla państw, które konstytucje pisane mają.

W ostatnim czasie byliśmy o krok od ryzykownego przekroczenia pewnej granicy wyznaczającej przestrzeń swobody zachowania osoby publicznej. Na szczęście bohaterka tej burzy w szklance wody w porę cofnęła się przed linią demarkacyjną między tym, co przyzwoite, a tym, co nieprzyzwoite. Przez czas jakiś ustawodawca może więc spać spokojnie, pozwalając realnym piastunom władzy zająć się tym, co naprawdę najbardziej lubią – czyli kampanią wyborczą.

Ustawa o Narodowym Banku Polskim mówi wyraźnie, jakim zajęciom nie może się oddawać członek Rady Polityki Pieniężnej, organu bądź co bądź konstytucyjnego. Nie wolno mu mianowicie w okresie kadencji zajmować żadnych innych stanowisk i podejmować działalności zarobkowej lub publicznej poza pracą naukową, dydaktyczną lub twórczością autorską, a członek partii politycznej musi na czas kadencji takie członkostwo zawiesić. Nic dziwnego więc, że mobilizację opinii publicznej musiała spowodować już sama zapowiedź członkini RPP zamiaru uczestniczenia w debacie na temat finansów publicznych w roli reprezentanta jednej z partii politycznych w bezpośredniej konfrontacji z kandydującym do Sejmu obecnym ministrem finansów.

Wszyscy wstrzymali oddech. Sytuacja może nie jest na miarę dylematu „wejdą, nie wejdą”, jednak za pióra chwycili i publicyści, i konstytucjonaliści (niżej podpisany też grzmiał w poważnym kanale telewizyjnym, że tak nie można). Sprawa w ostatniej chwili szczęśliwie rozeszła się po kościach, bo bohaterka tego newsa na drugi dzień oświadczyła z całą powagą, że nigdy nie brała pod uwagę uczestniczenia w takiej politycznej konfrontacji i nigdy nie deklarowała poparcia dla lidera bliskiej jej partii, a wyłącznie wsparcie.

Reklama

Gdzie tu więc problem konstytucyjny, by nie powiedzieć – dowcip? Rzecz w tym, że na dobrą sprawę ustawa nie przewiduje sankcji za takie hipotetyczne zachowanie przekraczające granice tego, co wolno członkowi RPP. W ustawie o NBP mowa bowiem o możliwości odwołania z funkcji w pewnych sytuacjach, na przykład kiedy członek partii nie zawiesza w niej członkostwa. Jednakże ustawa nie mówi, co robić, kiedy nieczłonek przez swoje realne zachowanie do partii wstępuje niejako materialnie, nie czyniąc tego formalnie, i wręcz publicznie ją reprezentuje.

Niektórzy publicyści gorączkowo zachęcali naszą bohaterkę do odważnego przekroczeniu Rubikonu. Inni podżegali prezydenta RP do równie śmiałej decyzji odwołania jej na wypadek wzięcia udziału w takiej debacie w trakcie kampanii. Jest jednak oczywiste, że mamy tu do czynienia z luką w prawie, której nie da się usunąć ryzykowną w tym przypadku wykładnią celowościową. Choć dla wszystkich chyba było jasne, że sytuacji, gdy członek RPP przekracza wyraźnie dopuszczalne przez ustawę granice, tolerować nie można. Gdyby więc doszło do debaty, ustawodawca musiałby w nieodległej przyszłości – raczej w przyszłej kadencji – zmierzyć się z koniecznością wprowadzenia kolejnego kazuistycznego uregulowania takiej sytuacji i jej podobnych. Stało się inaczej. Zyskały moralność publiczna i poniekąd polszczyzna – poprzez wprowadzenie do dyskursu publicznego wyraźnego i precyzyjnego rozróżnienia treściowego pojęć: poparcie i wsparcie.