Mimo że wspólny komunikat Angeli Merkel i Nicolasa Sarkozy'ego o potrzebie powrotu Grecji do zrównoważonego wzrostu brzmi równie wiarygodnie jak hasła propagandy PRL, inwestorzy kupują akcje.

Kupują nie dlatego, że wierzą, że Grecja jest w stanie wyjść z kryzysu zadłużenia. Z długiem, który na koniec roku sięgnie 180 proc. PKB jest to niemożliwe, ale dlatego, że po pierwsze rynki były mocno wyprzedane. Po drugie spowolnienie gospodarcze stało się faktem (o czym świadczą np. wczorajsze dane o sprzedaży detalicznej w USA), ale do recesji wciąż nie doszło, po trzecie po ostrej wyprzedaży na giełdach, a akcji banków w szczególności, rynek jest już dobrze, może za dobrze, przygotowany na wiadomość o bankructwie Grecji i odpisach francuskich i niemieckich banków.

Dopiero jako czwarty powód wymieniłbym wczorajsze oświadczenie liderów Unii wskazujących miejsce Grecji w strefie euro. Po wcześniejszych spekulacjach i sugestiach - także ze strony przedstawicieli niemieckiego rządu - że należy przygotować kontrolowaną upadłość Grecji ("To nie jest już tabu" - powiedział nawet rzecznik rządu), część inwestorów mogła sądzić, że wczorajsza telekonferencja będzie wyrokiem dla Grecji. Tymczasem liderzy UE wykazali raz jeszcze wolę walki, nie tyle o Grecję, co o stabilność systemu finansowego w Europie. Wymagać to będzie podjęcia dalszych kroków, zapewne emisji euroobligacji i zacieśnienia integracji, która z daleka może przypominać sytuację, w której silniejsza finansowo instytucja wchłania słabszą i narzuca jej nowe zasady działania.

W każdym razie giełdy w USA zareagowały pozytywnie, choć nie udało się dowieźć 1200 pkt na S&P do końca sesji. Giełdy w Azji pokaźnie zyskiwały dziś rano, Nikkei zyskał 1,8 proc., a Kospi 1,4 proc. Indeks giełdy w Szanghaju wzrósł o 0,2 proc. po tym jak kolejny oficjel (wiceprzewodniczący narodowej agencji planistycznej) przypomniał, że Chiny nie mogą uratować całego świata, ponieważ są krajem gospodarczo mniejszym niż USA, strefa euro czy Japonia.

W Europie nastroje będą zapewne dobre, choć po tłustych wzrostach wczoraj (DAX odrobił 3,4 proc., CAC40 1,9 proc.) nie można chyba oczekiwać zbyt wiele. WIG20 i BUX zyskały odpowiednio 0,65 i 0,85 proc., więc po tych indeksach można spodziewać się próby nadgonienia rynku, ale też niekoniecznie szalonego pościgu. WIG20 jako jeden z nielicznych indeksów europejskich nie przełamał sierpniowych dołków (w cenach intraday), miał więc lepszą sytuację wyjściową. Z drugiej strony inwestorzy zagraniczni mają świadomość jakie zagrożenia dla Polski (Węgier także) niesie wysoki kurs euro i dolara i mogą pozostać sceptyczni wobec tych dwóch rynków. Nawiasem mówiąc, wygląda na to, że kiedy zagraniczne banki kupują złotego i obligacje, zasługują na miano inwestorów. Kiedy sprzedają, zamieniają się w spekulantów :).

Reklama