Największe banki centralne zdecydowały się zainterweniować na rynku pieniężnym oferując europejskim bankom komercyjnym dostęp do linii kredytowych w dolarze (nawiasem mówiąc decyzja jest potwierdzeniem plotek którym wcześniej gorliwie zaprzeczano że francuskie banki mają problem z dostępem do dolara). Warunki dostępu nie będą zapewne wybitnie korzystne (tak jak swego czasu linie swapowe w NBP dla naszych banków), ale sądzę, że przy tak wyprzedanych rynkach, ECB mógł powiedzieć cokolwiek, tak jak dzień wcześniej kilka okrągłych zdań ze strony Merkel i Sarkozy'ego wystarczyło rynkom, by podnieść indeksy. Akcja banków centralnych wygląda na jakiś plan, na jakąś metodę działania, ale nie wolno zapomnieć, że to tylko organizowane naprędce łatanie dziury w wiadrze. Sytuacja Grecji, Włoch czy Hiszpanii nie zmieni się od tego, podobnie jak nie zmieni się skala strat banków zaangażowanych w finansowanie ich długów. Zapewnienie płynności bankom oznacza tyle, że nie zabraknie jej teraz.

Reakcja w Europie była bardzo pozytywna, podobnie w USA i dziś rano na giełdach azjatyckich, gdzie Kospi zyskiwał 3,5 proc. na 90 minut przed końcem, a Nikkei rósł w tym czasie o 2 proc.. Nieco słabiej spisywał się indeks giełdy w Szanghaju, który rósł o 0,4 proc., na co wpływ mogły mieć dane o słabnącej (z 18,6 do 17,7 proc.) dynamice napływu bezpośrednich inwestycji zagranicznych (dla porównania w Polsce tempo spadło o 25 proc., co bardzo dobrze tłumaczy ostatnią niemoc złotego).

W Europie inwestorzy będą mieli okazję nieco otrzeźwieć. Wczorajsze dane z USA generalnie niezbyt korzystne, za wyjątkiem rosnącej skromnie produkcji przemysłowej mogą przypomnieć, że nie żyjemy w czasach prosperity. Inwestorzy będą też oczekiwać informacji z Wrocławia, gdzie zbiera się dziś Ecofin, czyli ministrowie finansów Europy, których odwiedzi także sekretarz skarbu USA Timothy Geithner. Wcześniej poznamy dynamikę europejskiego handlu zagranicznego (11:00) i bilans obrotów bieżących (10:00).

Sesja będzie ciekawym testem odporności psychicznej inwestorów. Co prawda można podejrzewać, że przy ostatnich histerycznych niemal nastrojach, któych zwieńczeniem było przemówienie ministra Rostowskiego w PE i straszenie wojną, rynki zanotowały właśnie średnioterminowe dołki, ale przydałoby się potwierdzenie tej teorii. Tymczasem od dołka zanotowanego we wtorek rano, DAX zyskał niemal 12 proc., co powinno sprowokować realizację zysków. Skala korekty – nie tylko we Frankfurcie, ale w ogóle w Europie – powinna dać odpowiedź na pytanie, czy mamy już szanse na kilka tygodni odreagowania, czy musimy nadal zadowalać się pojedynczymi sesjami.

Reklama