Jeśli Ukraina podpisze do końca roku umowę o wolnym handlu z UE, będzie to w znacznej mierze zawdzięczać oligarchom. To oni stanowią dziś główną siłę naciskającą na władze na rzecz przyspieszenia negocjacji z Brukselą.
Sami też nie zasypiają gruszek w popiele, umacniając pozycje wyjściowe przed spodziewaną ekspansją na zachodnie rynki.
Oligarchowie nie dorabiają się już dziś wyłącznie na przemyśle ciężkim czy podejrzanych układach w handlu gazem. Wyobraźnię biznesu znad Dniepru pobudza ziemia, którą wkrótce będzie można swobodnie handlować. Rolnictwo jest uznawane za najbardziej perspektywiczną branżę ukraińskiej gospodarki. Nieprzypadkowo podczas ostatniego kryzysu jedynie ta gałąź ekonomii nie zaznała spadków produkcji. Chodzi wszak o najżyźniejsze ziemie Starego Kontynentu. Ukraina ma ambicję ponownie stać się spichlerzem; już nie Związku Radzieckiego, ale całej Europy. To tutaj znajduje się 1/4 światowej powierzchni niezwykle urodzajnych czarnoziemów. Na Ukrainie stanowią one aż 44 proc. gruntów rolnych. W Polsce tylko 1 proc.
– Ukraiński biznes organizuje się i buduje zaplecze do skoku na rynki zagraniczne. Nie mamy ropy ani gazu, mamy za to znakomitą ziemię i rozwinięty przemysł chemiczny. Na tym możemy budować swoją pozycję gospodarczą i pozyskiwać dewizy, które ułatwią nam wyjście z ekonomicznego dołka – przekonuje w rozmowie z „DGP” Andrij Doroszenko, analityk kijowskiego instytutu Postępowe Inicjatywy Prawne.
Do tej pory handel ziemią był zakazany. Tuż po upadku ZSRR władze w Kijowie rozdały część państwowej ziemi na własność dotychczasowym kołchoźnikom i przedsiębiorstwom. Jednocześnie wprowadziły jednak moratorium na obrót gruntami rolnymi. Rząd obawiał się – słusznie zresztą – że rolnicy pozbawieni jakiejkolwiek wiedzy o mechanizmach rynkowych natychmiast sprzedadzą świeżo otrzymane hektary za bezcen, skazując siebie i swoje dzieci na dziedziczenie biedy.
Reklama

Porozumienie ponad podziałami

Moratorium było kilkukrotnie przedłużane. Sprawa obrotu ziemią budzi bowiem nad Dnieprem tak duże kontrowersje, że podczas ostatnich wyborów prezydenckich jeden z kandydatów prowadził kampanię pod hasłem „Ziemi i duszy się nie sprzedaje”. Gdy przed kilkoma laty ówczesny przywódca kraju Wiktor Juszczenko zawetował przedłużenie moratorium, jego „nie” zostało odrzucone przez trudny do wyobrażenia sojusz Partii Regionów z Blokiem Julii Tymoszenko (BJuT).
Dziś, gdy przed oczami zamajaczyły milionowe zyski, żadna z wymienionych partii nie oponuje. Tym bardziej że rolnictwem zainteresowali się oligarchowie. Z jednej strony biznes, który stoi za rządzącą Partią Regionów, umacnia własne przyczółki do skorzystania na nowej legislacji. Do ekspansji w branży agrarnej szykuje się także Petro Poroszenko, przed sześcioma laty nazywany bankierem pomarańczowej rewolucji. Z drugiej zaś lobbuje za korzystnymi dla siebie – ale i samej Ukrainy – zmianami w prawie. Skutecznie: 2 sierpnia prezydent Wiktor Janukowycz podpisał ustawę o uproszczonym systemie ewidencji ziemi. Obecnie Rada Najwyższa pracuje nad ustawą liberalizującą obrót nią.
– Uwolnienie handlu ziemią cieszy się szerokim poparciem ze strony średniego i wielkiego biznesu. Znaczna część przedsiębiorców sektora agrarnego jest dodatkowo skupiona wokół ministra rolnictwa Mykoły Prysiażniuka. Nie pozostaje to bez wpływu na strategiczne decyzje rządu – tłumaczy Andrij Doroszenko.
A skoro władze tak łatwo spełniają oczekiwania wielkiego biznesu, do obozu niebieskich przechodzą kolejni oligarchowie. Od ubiegłorocznej wygranej Janukowycza w wyborach prezydenckich po jego stronie stanęło pięciu z sześciu deputowanych BJuT, którzy figurowali na liście stu najbogatszych Ukraińców (nie zaszkodził też kij na opornych: firmy szóstego z nich, Kostiantyna Żewahy, są trapione ustawicznymi kontrolami, a główny menedżer jednej z nich trafił właśnie do aresztu za przestępstwa podatkowe).
Czołowym obszarnikiem chce się stać Rinat Achmetow, najbogatszy biznesmen byłego ZSRR. Rudowłosy Tatar, właściciel Szachtara Donieck, w czerwcu ogłosił zamiar utworzenia wartego nawet 500 mln dol. agrarnego holdingu HarvEast. Spółka już działa, choć na dobre ma się rozkręcić w przyszłym roku. Dysponujący 200 tys. ha ziemi uprawnej, 60 tys. sztuk trzody chlewnej i 36 tys. sztuk bydła holding znalazł się w czołówce koncernów rolnych nad Dnieprem. – Biorąc pod uwagę kapitał Achmetowa, zasoby HarvEast za dwa, trzy lata wzrosną do 500 tys. ha. To da mu pozycję lidera – mówił magazynowi „Lewyj Bierieg” analityk Wadym Brajiłowski.
Na razie jednak Achmetow nie może swobodnie dysponować gruntami. Znaczna ich część została wydzielona z kupionego przez niego w listopadzie 2010 r. metalurgicznego kombinatu w Mariupolu. Po wejściu w życie nowych przepisów oligarcha, główny sponsor Partii Regionów, będzie mógł swobodnie zwiększać należący do siebie areał o okoliczne pola. – W czasach gdy dolar i euro tracą na wartość, a instrumenty finansowe są niepewnym obiektem inwestycji, wielki biznes szuka innych, bardziej materialnych opcji – mówi Doroszenko.
Tym bardziej że do przekazania ziemi, częściowo wciąż należącej do państwa, w prywatne ręce musi zostać stworzona specjalna instytucja, która także może być źródłem znacznych, choć mniej legalnych dochodów. Eksperci sugerują, że wpływami w banku ziemi żywo interesuje się deputowany regionałów Jurij Iwaniuszczenko. To najbardziej podejrzana postać ukraińskiej sceny politycznej. Zdaniem niepokornego dziennika „Ukrajinśka Prawda” Iwaniuszczenko, pseudonim Jura Jenakijiwski, jest tzw. autorytetem, czyli gangsterem ze szczytu przestępczej hierarchii.
– Na Ukrainie powstaje system obwodowych nadzorców. Wybiera się jednego z kryminalnych autorytetów, który odpowiada za biznes kryszowy („krysza” to wschodni system ściągania haraczy, charakteryzujący się tym, że ochronę oferuje nie mafia, tylko swoisty konglomerat bandytów oraz skorumpowanej władzy i milicji – red.). Oni z kolei mają swojego szefa na poziomie ogólnoukraińskim, który nazywa się „Jura Jenakijiwski” – oskarżał niedawno były szef MSW Jurij Łucenko (od grudnia przebywa w areszcie oskarżony o nadużycie władzy i defraudację).

Chemia w służbie rolnictwa

Niezależnie od prawdziwości jego oskarżeń czarna ziemia może się okazać prawdziwą żyłą złota. Tania siła robocza przełoży się na tańsze produkty rolne, które wkrótce mają szansę zalać także rynki europejskie. Chodzi przede wszystkim o zboża, zwłaszcza pszenicę, jęczmień, żyto, słonecznik i kukurydzę. Mięso Ukraina na razie importuje, ale modernizacja przemysłu agrarnego za pieniądze miliarderów może szybko zmienić tę sytuację, zwłaszcza jeśli chodzi o wieprzowinę.
Mimo niezłej pozycji wyjściowej oligarchowie nie ustają w wysiłkach, by jeszcze zwiększyć konkurencyjność własnej produkcji. Sprawa ziemi bezpośrednio wiąże się z produkcją nawozów, a swoiście pojęte partnerstwo publiczno-prywatne w tej dziedzinie bije rekordy kreatywności. W walce o wzrost konkurencyjności rolnictwa dzięki tanim nawozom prym wiedzie Dmytro Firtasz, patron kolejnej frakcji w Partii Regionów.
Firtasz, do tej pory interesujący się raczej sektorem energetycznym, od roku rozbudowuje własne imperium azotowe. W 2010 r. poprzez cypryjski Ostchem kupił fabrykę Styroł koło Doniecka, a zimą tego roku dodał do portfolio zakłady w Czerkasach i Siewierodoniecku. Wcześniej w jego władaniu był już zachodnioukraiński Riwneazot. Takie pasmo sukcesów nie byłoby możliwe, gdyby nie rozbudowane wpływy Firtasza w rządzie. Wśród ludzi identyfikowanych z jego imperium wymienia się ministra gospodarki Jurija Bojkę, szefa administracji prezydenta Serhija Lowoczkina czy szefa specsłużb Wałerija Choroszkowskiego.
Biznesmen zapowiedział udział w prywatyzacji zakładów OPZ w portowej Odessie, które dysponują własnym terminalem do przeładunku amoniaku, który dałby im status perły w firtaszowskiej koronie. Odeską firmą żywo interesują się też Rosjanie, ale Firtasz nie odda go bez walki. – Od tego, kto kupi odeski OPZ, zależy, jaką pozycję zajmie Ukraina na rynkach zewnętrznych – mówił biznesmen magazynowi „Fokus”. Jeśli mu się uda, zostanie monopolistą ukraińskiej branży azotowej.
Produkcja nawozów należy do najbardziej energochłonnych działów gospodarki. Od czego jednak dobre relacje z władzami. Rząd nieprzypadkowo wynegocjował w Moskwie dla zakładów azotowych 50-proc. obniżkę ceny gazu. W zamian Firtasz obiecał rabat na nawozy dla miejscowych rolników. Czyli np. dla kompanii HarvEast kolegi po fachu i orientacji politycznej. Według ocen ukraińskich analityków dzięki rosyjskiej promocji koszt produkcji w zakładach Firtasza zmaleje o od 41 proc. w przypadku amoniaku po 65 proc. dla saletry amonowej. Na znaczne obniżki cen nawozów czekają więc nie tylko europejscy rolnicy (wzrośnie eksport chemii), ale i ukraińscy producenci żywności (co pośrednio dodatnio wpłynie na wolumen sprzedaży produkcji za granicę). Dwie pieczenie na jednym ogniu.
Do pełni szczęścia Ukraińcom brakuje tylko wolnego dostępu do bogatego, a zarazem wybitnie chronionego rynku unijnego. Tanie nawozy tylko uatrakcyjnią ukraińskie zboża i mięso w oczach europejskich konsumentów. To właśnie o te produkty ukraińscy negocjatorzy toczą największe boje z UE podczas rozmów stowarzyszeniowych. Najwięksi unijni producenci żywności, w tym Polska, żądają jednak niskich kwot eksportowych i długich okresów przejściowych dla ukraińskich rolników. Wiele wskazuje na to, że Kijów będzie musiał te warunki zaakceptować, co rozciągnie w czasie proces ekspansji rolnych oligarchów na Zachód, ale go nie zatrzyma.
Nic dziwnego, że rośnie presja na Janukowycza, by jeszcze w tym roku podpisać z Unią umowę o poszerzonej strefie wolnego handlu. Przed kilkoma dniami ukraiński prezydent otwarcie zagroził odpowiadającemu za rozmowy z Unią szefowi dyplomacji dymisją, jeśli ten nie zawrze umowy przed końcem roku. I jeśli Kijowowi nie zaszkodzi wywołujący na Zachodzie coraz większe oburzenie proces ekspremier Julii Tymoszenko, podpisanie umowy może celebrować jeszcze polska prezydencja.