Szansa na to, że drugi bailout dla Grecji w wysokości 109 mld euro pomoże temu krajowi wyjść na prostą, jest minimalna. Po pierwsze, plan pomocowy jest tak skomplikowany, że nawet ministrowie finansów, którzy uzgodnili go w lipcu, mieli trudności z wyjaśnieniem tego, co właściwie postanowili. Po drugie, w ciągu ostatnich dwóch miesięcy pogorszyła się sytuacja Aten: gospodarka się kurczy, buntują się posiadacze obligacji, a mieszkańcy UE coraz głośniej domagają się pozostawienia Hellady samej sobie.
W odróżnieniu od pierwszego planu ratunkowego oraz bailoutów dla Irlandii i Portugalii, umowa z lipca zawiera nie tylko niskooprocentowane pożyczki, które mają umożliwić Grecji opłacenie najpilniejszych rachunków, i tym samym dać jej czas na zreformowanie gospodarki. Z powodu rosnącej niechęci do ponoszenia skutków wystawnej egzystencji Aten europejscy kredytodawcy próbowali znaleźć nowe sposoby na uratowanie Hellady bez sięgania do portfeli podatników. Atenom narzucono program prywatyzacji warty 50 mld euro, a pozyskane z niego środki mają być częścią pakietu pomocowego. Obecnym wierzycielom zaproponowano program swapów i refinansowania – w tym obligacji, który mógłby odroczyć spłatę 135 mld euro długu nawet na 30 lat.
Jednak wszystkie elementy programu opierały się na założeniach gospodarczych, które na naszych oczach biorą w łeb. – W tej sytuacji 109 mld euro to zdecydowanie za mało – mówi Guntram Wolff z brukselskiego Instytutu Bruegela. Choć międzynarodowi kredytodawcy będą musieli zebrać całą tę sumę, tylko jedna trzecia z niej (34 mld euro) będzie przekazana Atenom w formie pożyczek na pokrycie bieżących zobowiązań. Ponad połowa będzie wykorzystana do zabezpieczenia skomplikowanych wykupów obligacji, swapów i refinansowania. Trzeba naprawdę dużo środków publicznych, by prywatni posiadacze obligacji wzięli na siebie część ciężaru bailoutu.
Reklama
Żeby lepiej zrozumieć przyczyny, dla których drugi pakiet pomocowy jest zagrożony, wystarczy spojrzeć na potrzeby Aten przez najbliższe trzy lata: to 172 mld euro. Greccy podatnicy, międzynarodowi kredytodawcy lub prywatni inwestorzy będą musieli znaleźć te pieniądze, by zażegnać groźbę bankructwa Grecji. 172 mld euro wydaje się sumą ogromną, ale i ona może być niedoszacowana. Ateny przyznały ostatnio, że gospodarka kurczy się szybciej, niż oczekiwano – w tym roku będzie to 5,3 proc. PKB. Wpływy z podatków, już marne, będą jeszcze mniejsze.
Przy uzgadnianiu lipcowego pakietu politycy łudzili się, że uda się zatkać 172-miliardową dziurę dzięki czterem źródłom: środkom, które pozostały z pierwszego bailoutu, nowym pożyczkom z drugiego pakietu, prywatyzacji oraz konwersji długu i refinansowaniu obligacji. Wszystkie cztery są coraz bardziej zagrożone. Jeśli jedno z nich zawiedzie, bailout trzeba rozpatrzeć na nowo. Inaczej Grecji grozi bankructwo.

Walka o nową transzę

Zapomina się o tym, że Grecja nadal potrzebuje pieniędzy z pierwszego pakietu pomocowego do finansowania codziennych wydatków. W lipcu Ateny otrzymały 12 mld euro (do wykorzystania pozostało 45 mld euro), po tym jak grecki parlament minimalną większością uchwalił kolejny program oszczędnościowy. Jednak w obliczu pogarszającej się sytuacji gospodarczej kraju i oskarżeń o opóźnienia we wprowadzaniu uzgodnionych oszczędności Grecja znów musi walczyć o kolejną transzę z pierwszego bailoutu – 8 mld euro, które mają być wypłacone do końca miesiąca. Ateny twierdzą, że bez tych pieniędzy nie będą w stanie wypłacić w przyszłym miesiącu pensji i emerytur.
W ostatnią niedzielę rząd ogłosił nowe plany oszczędnościowe mające uspokoić wierzycieli i przekonać ich do przekazania pieniędzy, w tym zwiększenie podatku od nieruchomości (dodatkowe 2 mld euro). Jednak większość najbardziej radykalnych rozwiązań już została zablokowana. Socjalistyczny premier Georgios Papandreu zmienił zdanie i odrzucił propozycję publikowania nazwisk i publicznego piętnowania osób unikających płacenia podatków. Z kolei związek zawodowy służby podatkowej zablokował reformę zakładająca obniżkę pensji oraz zwolnienia.
Ze 109 mld euro nowego bailoutu tylko 34 mld są niskooprocentowaną pożyczką, która ma pokryć bieżące wydatki Aten. Ale nawet ta niewielka suma jest zagrożona z powodu żądania Finlandii. Po wiosennych wyborach, w których poparcie zyskały antyunijne ugrupowania, nowy fiński premier Jyrki Katainen był zmuszony pójść na ustępstwa wobec koalicjantów. Obiecał im, że Helsinki udzielą pomocy Grecji, jeśli otrzymają dodatkowe zabezpieczenie. Większość europejskich polityków skrytykowała ten pomysł. Jednak kiedy ogłaszano warunki udzielenia drugiego pakietu pomocowego, znalazł się w nich zapis dopuszczający dodatkowe zabezpieczenie „w stosownych przypadkach”. To ewidentne ustępstwo na rzecz Finlandii.
W zeszłym miesiącu Helsinki osiągnęły porozumienie z Grecją, zgodnie z którym Ateny wpłacą 500 mln euro na fiński rachunek powierniczy. Skąd wezmą te pieniądze? Najbardziej prawdopodobnym rozwiązaniem jest wykorzystanie jako poręczenia niektórych greckich aktywów niewłączonych do programu prywatyzacji.
Ale nawet takie rozwiązanie stworzyłoby problemy prawne. Warunki emisji niektórych greckich obligacji zawierają klauzulę zabraniającą Atenom traktowania grup kredytodawców w odmienny sposób. Jeśli Finlandia lub inne kraje dostaną dodatkowe zabezpieczenie pożyczek pomocowych, obligacje z takim zapisem staną się niewypłacalne.
Najbardziej skomplikowaną częścią nowego pakietu jest seria konwersji długu i refinansowania, mająca odroczyć wykupienie greckich obligacji nawet o 30 lat. W ten sposób Ateny mają – choćby tymczasowo – uniknąć wydawania deficytowych środków.
Zgodnie z porozumieniem osiągniętym między przedstawicielami strefy euro i grupą międzynarodowych banków Grecja uniknie wykupu obligacji na sumę 54 mld euro w połowie 2014 roku, jeśli posiadcze 90 proc. bonów zgodzą się na program konwersji długu. Jednak osiągnięcie tego poziomu staje się coraz mniej realne. Bankierzy i władze UE ogłosili w zeszłym tygodniu, że uczestnictwo w programie konwersji wynosi 70 – 75 procent.
To oznacza, że wymazanie z ksiąg całej sumy 54 mld euro jest mało prawdopodobne i obala założenia lipcowego porozumienia. Różnicę trzeba będzie w jakiś sposób zrekompensować, prawdopodobnie kosztem kolejnych pożyczek ze strony UE i MFW.

Prywatyzacja z poślizgiem

Uzgodniony między UE a Atenami plan prywatyzacji warty 50 mld euro był najgłośniej omawianą częścią drugiego pakietu pomocowego. Kredytodawcy opublikowali dokładną listę spółek i terminu ich wystawiania na sprzedaż, aż do 2015 roku. W ciągu najbliższych trzech lat prywatyzacja miała przynieść 28 mld euro.
Harmonogram już się sypie. Tylko jedna transakcja doszła do skutku: sprzedaż 10 proc. udziałów państwa w Hellenic Telecom Deutsche Telekom za 390 mln euro. Pozostałe umowy zaplanowane na trzeci kwartał nie zostaną zrealizowane.
Wysoki rangą grecki urzędnik zdradził, że zaplanowane na ten rok zysk z prywatyzacji będą mniejsze o 1 mld euro i wyniosą 4 mld euro. Z powodu oferowanych niskich cen przełożono sprzedaż udziałów w porcie i wodociągach w Salonikach, portu w Pireusie oraz Greckiego Banku Pocztowego. Niemrawo ruszyły plany oddania w dzierżawę lotniska w Atenach niemieckiej grupie budowlanej Hochtief. Duże nadzieje Ateny pokładają w nieruchomościach. Agencji prywatyzacyjnej już przekazano 40 budynków. – Potencjalni inwestorzy zastanawiają się, czy nie lepiej poczekać na bankructwo Grecji, które może nastąpić w przyszłym roku, i nie kupić greckich aktywów po znacznie niższych cenach – zdradza jeden z bankierów inwestycyjnych.