Niemcy odbudowały gospodarkę po II wojnie światowej, narzucając siłom rynkowym sztywne reguły działania, a potem kurczowo trzymając się tych zasad. Efektem tego działania był Wirtschaftswunder, czyli powojenny cud gospodarczy. To doświadczenie nadal ma ogromny wpływ na niemieckich ekonomistów oraz polityków i europejski kryzys finansowy nie zmieni ich sposobu myślenia.
Nie dziwi więc, że to Niemcy najmocniej optują za tym, by Grecja zapłaciła wysoką cenę za złamanie zasad, które miały obowiązywać członków strefy euro. Następstwem takiego podejścia jest narastająca przepaść między Berlinem a większością pozostałych krajów UE oraz USA. Niemcy są przez nie postrzegane jako przeszkoda dla stanowczej reakcji na kryzys, bo w nadzwyczajnej sytuacji nie zgadzają się na nadzwyczajne środki.
– Gdy nie ma zgody co do ustalenia przyczyn problemu, ciężko jest dojść do tych samych wniosków. To główna przeszkoda w rozwiązaniu kryzysu w strefie euro. Nie widzę wyjścia z tej sytuacji, bo nie sądzę, żeby niemieccy ekonomiści zmienili zdanie – uważa Sebastian Dullien z berlińskiego Uniwersytetu Nauk Stosowanych.
Reklama

Zasady są wciąż najważniejsze

To pogrąża w rozpaczy niewielką grupę niemieckich ekonomistów, którzy nie zgadzają się z ordoliberalnym (to wykształcona w latach 30. i 40. XX wieku niemiecka odmiana liberalizmu będąca próbą połączenia anglosaskiego liberalizmu z katolicką nauką społeczną – red.) sposobem myślenia. – Na naszych oczach może się zacząć Goetterdamerung (Zmierzch bogów), ale to nie ma znaczenia. Bo my mamy reguły – mówi z przekąsem Peter Bofinger z Uniwersytetu w Würzburgu.
Europejskie doświadczenia związane z faszyzmem i komunizmem zmusiły Berlin do ograniczenia uznaniowych działań rządu. W tym ordoliberałowie nie różnią się od zwolenników wolnego rynku z USA. W odróżnieniu od tych z Ameryki wtłoczyli jednak rynek w ściśle określone ramy – stąd postrzeganie Niemiec jako kraju regulacji. Koncepcja Ordnungspolitik, czyli ładu gospodarczego, będąca praktycznym zastosowaniem ordoliberalizmu, została dodatkowo połączoną z ideą Soziale Marktwirtschaft – społecznej gospodarki rynkowej, wymagającej redystrybucji dochodów i szczodrego systemu opieki społecznej.
Sercem Ordnungspolitik jest resort gospodarki w Berlinie. Drugim jej bastionem pozostaje szanowany i wyjątkowo niezależny Bundesbank. Dziś przedmiotem ich obaw jest skupowanie przez Europejski Bank Centralny (EBC) obligacji takich państw, jak Grecja, Irlandia czy Włochy, co jest przez te instytucje porównywane z drukowaniem pieniędzy przez Reichsbank w czasach Republiki Weimarskiej. Pod naciskiem Niemiec do wprowadzającego euro traktatu z Maastricht wpisano zakaz finansowania rządów przez EBC. Dlatego prezydent Christian Wulff twierdzi, że ostatnie działania banku są „prawnie wątpliwe”. Z kolei EBC odpowiada, że skupowanie obligacji nie narusza prawa, bo są one nabywane na wolnym rynku, a nie bezpośrednio od rządów.
Strefa euro była triumfem niemieckiego sposobu myślenia, ponieważ u jej podstaw leżą zasady polityki fiskalnej, nie zaś fiskalny lub polityczny sojusz. – Popełniono jednak poważny błąd. Zostało przyjęte założenie, że żaden kryzys nie nastąpi – zauważył w ubiegłym tygodniu członek rady EBC z Włoch Lorenzo Bini Smaghi. Strefa euro stanęła w obliczu krachu, którego skali jej twórcy nie mogli sobie wyobrazić. Kiedy politycy w innych krajach nie mają nic przeciwko odrzucaniu zasad, niemieccy konserwatyści twardo się ich trzymają. – W czasie kryzysu nie zwracaj się do ordoliberałów. Chyba że chcesz, by wydarzyło się coś jeszcze bardziej dramatycznego – podsumowuje sytuację Thomas Biebricher z Uniwersytetu Goethego we Frankfurcie.
Ordoliberałowie argumentują jednak, że problem nie polega na tym, że zasady okazały się nic niewarte – tylko na tym, że nie było ich wystarczająco dużo. – Jeśli nie masz zestawu reguł, musisz improwizować, a kiedy improwizujesz, popełniasz błędy. Dlatego jestem przekonany o konieczności istnienia procedur kryzysowych – mówi Hans-Werner Sinn, prezes Instytutu Ifo w Monachium i jeden z najbardziej znanych niemieckich ekonomistów. Jest też przekonany, że autorzy apokaliptycznych scenariuszy dotyczących przyszłości strefy euro przesadzają. – Z wyjątkiem Grecji każdy z pozostałych krajów dotkniętych kryzysem mógłby rozwiązać swoje problemy, podnosząc podatki – uważa.

Czy Niemcy się opamiętają?

Z kolei Lars Feld, doradca rządu i szef Instytutu Waltera Euckena we Freiburgu, przekonuje, że nie zawsze warto sztywno trzymać się reguł – choć po zakończeniu kryzysu trzeba powrócić do tych zasad, które były sensowne. – W pewnym momencie trzeba zadać pytanie, jak długo możemy trzymać się formalnych reguł bez pogarszania kryzysu? Ale nie wolno podejmować decyzji, które uniemożliwią powrót do tych zasad – przekonuje. Feld uważa za niesprawiedliwy pogląd, że ordoliberalizm nie jest w stanie pokonać kryzysu. – Przecież ta koncepcja dała nam plan odrodzenia gospodarki po 1945 roku. Mieliśmy wtedy prawdziwy kryzys, potrzebowaliśmy nowej waluty, większość cen była regulowana, a rynki się rozpadły – mówi.
Jednak stosowanie ordoliberalnej polityki w przypadku Grecji jest, jego zdaniem, niewybaczalne – bo oznaczałoby to zgodę na opuszczenie przez nią strefy euro. Jednak Hans-Werner Sinn z Instytutu Ifo uważa, że ogarnięta kryzysem Europa Południowa winna sama najpierw odbudować konkurencyjność i oszczędzać.
Przekonanie o tym, że oszczędności fiskalne są jedynym wyjściem dla Grecji, nie jest odosobnione – ten pogląd podzielają także EBC oraz MFW. Jednak niemieccy konserwatyści łączą argumenty ekonomiczne z moralnym przekonaniem, że jeśli zasady mają działać, ich naruszenie powinno być karane bez względu na możliwy wpływ na inne kraje.
Ostatnie dane ekonomiczne nie sprzyjają zmianie sposobu myślenia w Niemczech. Od czasu wprowadzenia euro wzrost PKB był napędzany przez eksport w coraz bardziej konkurencyjnym sektorze przemysłowym. Rywale z eurostrefy nie byli w stanie dotrzymać Berlinowi kroku, bo nie mogli już tak jak dawniej osłabiać własnych walut.
– Europejska unia monetarna dała nam możliwość docenienia tego modelu. Problem polega na tym, że te inne kraje są teraz bankrutami – mówi Heiner Flassbeck, były sekretarz stanu w ministerstwie finansów i krytyk konserwatywnych ekonomistów. – Na każdym szczycie ta prawda była przykrywana nic nieznaczącymi komunikatami. Minister finansów Wolfgang Schaeuble nie rozumie, że rząd nie może zachowywać się jak szwabska gospodyni domowa – dodaje, odnosząc się do legendarnej oszczędności rodzimego regionu ministra finansów.
Czy istnieje jakiekolwiek pole do kompromisu? Zmiana sposobu ekonomicznego myślenia trwałaby pokolenie. Konserwatywni ekonomiści dominują na niemieckich uczelniach, zaś pełnokrwiści zwolennicy keynesizmu zdarzają się rzadko. Co więcej, ordoliberałowie w pewnych kwestiach czują się usprawiedliwieni – globalny trend do zwiększenia regulacji bankowych pasuje do klasycznego niemieckiego podejścia do rynków. To źle wróży kolejnym krokom skierowanym na złagodzenie kryzysu – np. poprzez wzmocnienie nowego funduszu pomocowego UE lub rozszerzeniu wspomagającej roli EBC.
W ciągu ostatnich lat niemieccy politycy wykazali się jednak pewną elastycznością. Po upadku Lehman Brothers Berlin przyjął program bodźców fiskalnych. Zawierał on cieszący się wielkim uznaniem program złomowania starych aut, który podniósł sprzedaż nowych samochodów, oraz dotowane skrócenie wymiaru czasu pracy, które pozwoliło powstrzymać gwałtowny wzrost bezrobocia. Kanclerz Angela Merkel nie jest ideologiem. Jest zmuszona do równoważenia politycznych sił w swojej partii i presji z zewnątrz. – Zderzenie z myśleniem ekonomicznym z zewnątrz jest oznaką kryzysu, a jednocześnie jest oznaką kryzysu w dominującym nurcie myśli ekonomicznej – uważa Gustav Horn z Instytutu Hansa Böcklera w Düsseldorfie. – Ale w końcu Niemcy opamiętają się, muszą się opamiętać – podkreśla.