Po wczorajszym szczycie grupy G20 inwestorzy otrzymali deklarację "zaangażowania w silną i skoordynowaną międzynarodową odpowiedź na odnowione wyzwania stające przed światową gospodarką". Gdyby chodziło tylko o uniknięcie bankructwa dużych europejskich banków można by uwierzyć, że wspólne działania rządów i banków centralnych są w stanie przywrócić spokój na rynkach, ale problemy są już tak wielopłaszczyznowe, że tylko inwestorzy, którzy nie odrobili pracy domowej, wierzą, że łatwo w praktyce da się pogodzić interesy gospodarek zmierzających w rozmaitych kierunkach i realizujących inne strategie.

Japonia zrobiłaby wszystko, żeby osłabić jena, który jest obecnie droższy od II Wojny Światowej, Chiny próbują stopniowo uniezależnić się od eksportu i wolałyby nie przeznaczać własnych rezerw na zwiększanie zaangażowania w amerykańskie obligacje, Brazylia, Indie i Rosja wolałyby powstrzymać dolara przed umocnieniem i zachować wysoką siłę nabywczą lokalnych walut, choć ważniejsze jest dla nich zmniejszenie inflacji, natomiast Stanom Zjednoczonym i Europe zależy głównie na utrzymaniu niskiego kosztu długu. O ile Fed jest w stanie w najbliższych miesiącach przeznaczyć ok. 400 mld USD na skupowanie długoterminowych obligacji, to Europejski Bank Centralny jest uwikłany w polityczną rozgrywkę (zwiększenie roli EMSF, negocjacje z Finalndią) i z jednej strony nie ma innego wyjścia, jak bronić obligacji Włoch i Hiszpanii przed wzrostem rentowność, a z drugiej ma świadomość, że w ten sposób zwalnia te państwa z konieczności przeprowadzenia niewygodnych reform.

W krótkim terminie losy światowych giełd zależą w niewielkim stopniu od słów wypowiadanych przez polityków, którzy przyzwyczaili inwestorów do zwlekania z trudnymi decyzjami do ostatniej chwili, a prawie wyłącznie od bezpieczeństwa europejskich banków. Obniżka ratingów greckich banków przez Moody's czy włoskich przez Stanard & Poor's tylko potwierdzają, że na rynku międzybankowym instytucje przestały sobie wierzyć na słowo i w przeddzień "strzyżenia" posiadaczy greckich obligacji konieczne jest dokapitalizowanie przynajmniej kilkunastu banków. Jeśli w najbliższym czasie uda się zapobiec wycofywaniu pieniędzy z francuskich czy hiszpańskich banków przez przeciętnych obywateli, giełdy powinny zacząć szukać lokalnych dołków i pretekstów do odreagowania pesymizmu.

O godz. 17 WIG20 zmniejszał straty z wcześniejszej części sesji, ale w odniesieniu do poziomów sprzed tygodnia poruszał się o 9 proc. niżej. Na wysokości 2100 pkt. indeks ten może próbować oprzeć się dalszej wyprzedaży, ponieważ dokładnie w tej okolicy znajduje się zniesienie 50 proc. dwuletniego trendu wzrostowego, co dla inwestorów posiłkujących się analizą techniczna może stanowić pokusę do odkupowania akcji. Na rynku walutowym prawdopodobnie również obserwowaliśmy w piątek tzw. sesję odwrotu i krótkoterminowe wyczerpanie trendu osłabiania złotego, chociaż w tym przypadku trudno powiedzieć, na ile spadek ceny euro w ciągu kilku godzin o ponad 10 groszy zależał od zwykłych decyzji inwestorów, a na ile od interwencji państwowych organów. Po południ euro kosztowało 4,40 PLN, dolar potaniał z 3,35 PLN do 3,25 PLN, a za franka płacono 3,61 PLN. Na rynku surowcowym miedź była warta o 15 proc. mniej niż przed tygodniem, a srebro potaniało o ok. 20 proc.

Reklama