Prognozy przygotowywane obecnie są obarczone niemalże takim samym ryzykiem jak te czynione pod koniec 2008 roku na następnych dwanaście miesięcy. Wiele zależy od tego, jakie założenia przyjmiemy względem rozwoju sytuacji w Europie, głębokości i długości recesji, jaka dotknie niektóre kraje strefy euro, i przełożenia tych problemów na rynki finansowe z całego świata.
W moim scenariuszu na 2012 r. zakładam, że czarne wizje końca euro i Unii Europejskiej się nie sprawdzą, a spowolnienie gospodarcze na kontynencie nie przerodzi się w recesję o rozmiarach porównywalnych z 2009 r. Mimo to zachowanie się indeksów giełdowych w państwach strefy euro będzie wyraźnie odstawać in minus od pozostałych rynków, zarówno wschodzących, jak i rozwiniętych.
Wydaje mi się za to, że siła, jaką w 2011 r. pokazują amerykańskie indeksy, nie jest przypadkowa i ten rynek będzie mocny także w roku przyszłym. Uważam, że gospodarka Stanów Zjednoczonych będzie w 2012 r. światową lokomotywą, która pociągnie za sobą inne gospodarki. Oczywiście nie mam na myśli wysokiej dynamiki wzrostu – USA będą pełnić funkcję silnika z powodu struktury tamtejszej gospodarki, opartej na konsumpcji i inwestycjach. Podobnie jak w mijającym roku globalne firmy produkcyjne z USA – takie jak Apple – również w 2012 r. powinny dać zarobić inwestorom. Są innowacyjne, korzystają z niskich kosztów produkcji na rynkach wschodzących, a sprzedają produkty w każdym zakątku świata.
Również na najważniejszych rynkach rozwijających się będzie można uzyskać dwucyfrowe stopy zwrotu. Oczywiście w przypadku Chin, Indii i Brazylii można mieć wiele wątpliwości co do siły wzrostu gospodarczego, ale wspólna dla tych państw fala obniżek stóp procentowych – która właśnie się zaczęła i będzie trwała przez kolejne pół roku – może pozytywnie wpłynąć na fundamenty notowanych tam spółek.
Reklama
Biorąc pod uwagę, że trend spadku dynamiki inflacji na świecie będzie trwał przynajmniej do połowy przyszłego roku, spodziewam się, że prawdziwą siłę rynek akcji pokaże dopiero w drugiej połowie 2012 r. Porównując zysk do ryzyka dla inwestycji na rynkach wschodzących, jestem zwolennikiem pewnej dywersyfikacji portfela inwestycyjnego. Dlatego inwestowanie w krajach BRIC (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny), czyli czterech najważniejszych krajach z grona państw rozwijających się, jest najbardziej optymalne. Jeżeli miałbym wybierać któryś z regionów świata, wolałbym skoncentrować uwagę na Azji.
Region Europy Środkowej jest na tyle uzależniony od kryzysu w strefie euro, że pozostanie zapewne daleko za peletonem. Ale uważam, że Polska jest w stanie zachować się stosunkowo dobrze i pokusić się nawet o ponad 10-proc. wzrosty na indeksach.
W 2012 r. w Stanach Zjednoczonych będziemy mieć do czynienia raczej z powolnym wzrostem gospodarczym niż z recesją. USA łapią drugi oddech i pozostaną na ścieżce wzrostowej. Publikowane dane makroekonomiczne potwierdzają to przeczucie: nic nie wskazuje na to, by miała przyjść recesja. W dodatku wiele amerykańskich firm ma bardzo mocne bilanse i wykazuje się bardzo atrakcyjnymi wskaźnikami zyskowności. Ich fundamenty są bardzo mocne, a to jest ważne w czasach większej niepewności.
Jeśli chodzi o Europę, politycy z pewnością będą zmierzać do podjęcia działań, które ostatecznie rozwiążą problem zadłużenia. Dopóki tak się nie stanie, napięcie widoczne na europejskim rynku długu będzie się utrzymywać, powodując perturbacje na rynku akcji i w całym systemie finansowym. Europejski Bank Centralny ma narzędzia niezbędne do tego, by stawić czoła kryzysowi zadłużeniowemu i doprowadzić do stabilizacji systemu bankowego.
Na peryferiach Europy może dojść do wręcz spektakularnych wzrostów na rynkach akcji. Głównie dzięki mocnym fundamentom spółek oraz stabilnej sytuacji w sferze publicznej. Państwa skandynawskie nie mają żadnych problemów politycznych ani też fiskalnych. Polska również prezentuje się pod względem poziomu zadłużenia bardzo atrakcyjnie w porównaniu z krajami Europy Zachodniej. W dodatku powinna zanotować wzrost gospodarczy. Te pozytywne wyróżniki pomogą przyciągnąć kapitał.
Jednak najbardziej atrakcyjnym rynkiem w krótkim, średnim i w długim terminie jest Azja. Azjatyckie gospodarki będą rosły w tempie o wiele szybszym niż gospodarki krajów rozwiniętych. Wyjątkiem będzie Japonia, która w najbliższych latach zapewne pozostanie krajem stagnacji i wysokiego długu publicznego. Lokomotywami wzrostu będą Chiny i Indie. Do tych krajów, ze szczególnym wskazaniem na Chiny, będzie wędrowało niewyobrażalnie dużo kapitału. I to nie tylko pod postacią inwestycji w akcje, ale także jako bezpośrednie inwestycje zagraniczne w realną gospodarkę. Będą budowane kolejne fabryki, biurowce, rozwijana infrastruktura. Będzie rósł sektor usług. Dlatego długoterminowe fundamenty dynamicznego rozwoju Azji, a szczególnie Chin, pozostają i pozostaną mocne. Przeceny na akcyjnych rynkach azjatyckich, do których doszło w ostatnich miesiącach, są moim zdaniem niebywałą okazją inwestycyjną, którą należy wykorzystać.
W 2012 roku ceny akcji na wszystkich giełdach będą bardzo zmienne. To utrudni inwestorom podejmowanie decyzji. Pewne jest już spowolnienie gospodarcze na całym świecie. Dodatkowo wstępne sygnały zmniejszenia dynamiki tempa wzrostu PKB płyną z Chin, a to będzie miało z pewnością negatywny wpływ na gospodarki krajów zachodnich.
W Stanach Zjednoczonych w mediach będzie dominować kampania wyborcza. Jednakże brak pewności inwestorów co do wzrostu amerykańskiej gospodarki będzie powodował spadki indeksu S&P500, Dow Jones i Nasdaq. Przed przecenami powinny się wybronić spółki z sektora technologicznego.
Nieco inaczej może być w Europie. Londyński FTSE100, który w połowie grudnia był w okolicach 5,4 tys. punktów, może pójść w górę, ale przebicie strefy 6000 – 6250 pkt będzie dla niego wyzwaniem. Podobnie też będzie w przypadku niemieckiego DAX-a, który ostatnio był na poziomie ok. 5700, a w przyszłym roku może zbliżyć się do 6275 pkt.
W przypadku polskiego WIG20 możliwy jest atak na 2350 pkt. Jednak do tego konieczne jest, aby indeks zdecydowanie wzrósł ponad 2160 pkt i utrzymał się na wyższym poziomie przez jakiś czas. Wprawdzie obecnie ten poziom inwestorzy wykorzystują do zakupów akcji, ale istnieje ryzyko, że przestaną bronić tej bariery. Wtedy indeks może się zsunąć poniżej 2050 pkt. Gdyby do tego doszło, to z dalszymi prognozami trzeba będzie poczekać do stabilizacji notowań akcji.
Korekcie podlegają wszystkie rynki, nie uniknie jej także grupa państw BRIC, czyli Brazylia, Rosja, Indie, Chiny, które w końcu zostaną zarażone przez chorobę rozwiniętych gospodarek. Ich tempo wzrostu będzie mniejsze niż w poprzednich latach, co powinno stanowić dobry moment do kupowania akcji firm z tych krajów. Długoterminowo bowiem te państwa pozostają interesujące dla inwestorów. Ich populacja – licząca obecnie 2,9 mld ludzi – będzie dynamicznie rosła, a więc także powiększy się liczba członków klasy średniej w tych krajach, co z kolei będzie widać w tempie rozwoju firm. W długim terminie kraje BRIC mogą prześcignąć USA i Europę pod względem tempa wzrostu gospodarczego.
Nie mam wątpliwości, że rok 2012 przyniesie wiele zaskoczeń. Największym problemem utrudniającym prognozowanie jest zaburzona globalna alokacja kapitału. Okazuje się bowiem, że w sytuacji wzrostu ryzyka płynie on na rynki, które są źródłem tego ryzyka. Tak się złożyło, że problemy koncentrują się na rynkach najbardziej rozwiniętych – w Stanach Zjednoczonych i krajach strefy euro – które jednocześnie uważane są za najbezpieczniejsze. W efekcie im większe były problemy z deficytem budżetowym USA, im wyższe było prawdopodobieństwo bankructwa któregoś z członków Unii Europejskiej, tym szybciej kapitał wycofywał się z krajów BRIC, Turcji i Polski.

>>> Czytaj też: Schaeuble: W ciągu roku Europa poradzi sobie z kryzysem zadłużenia

Jeżeli patrzymy na ten proces z punktu widzenia inwestora, to zwraca uwagę bardzo korzystna wycena spółek na rynkach wielu krajów rozwijających się. Palmę pierwszeństwa w tym zakresie dzierży niewątpliwie Rosja, gdzie wskaźnik cena/zysk dla głównego indeksu spadł już poniżej 5. Ponieważ większość spółek rosyjskiego indeksu RTS stanowią spółki naftowe, zaś podstawowym parametrem wpływającym na ich wartość jest cena ropy naftowej, należy sytuację rozpatrywać w kontekście notowań tego surowca. Okazuje się, że obecne wyceny spółek implikują cenę ropy naftowej na poziomie 70 dolarów za baryłkę. Wydaje się, że duży potencjał wzrostowy wynikający z wyceny fundamentalnej uzasadnia podjęcie ryzyka inwestycji na tym rynku. Także perspektywy wzrostu PKB dla tego kraju pozwalają na optymizm w stosunku do przyszłych zysków.
Ciekawie pod tym względem wygląda także nasz krajowy parkiet. Stabilna konsumpcja, wzrost inwestycji i relatywnie mały udział eksportu do krajów Unii Europejskiej tworzą niezłe podstawy dla wzrostu gospodarczego i zysków spółek. Przeciętnie prognozują one kilkunastoprocentowy przyrost dochodów na akcję. Powoduje to, że wyceny na przyszły rok są jeszcze korzystniejsze. Oczywiście czekają nas silne turbulencje, ale rynek ma dobre podstawy do wzrostów.
Nieciekawie wygląda natomiast sytuacja na parkietach rozwiniętych krajów Europy. Wszystko wskazuje na to, że państwa te wchodzą w fazę recesji lub w najlepszym razie silnego spowolnienia gospodarczego. Należy także wziąć pod uwagę, że nadal nie jest znana pełna skala oszczędności budżetowych związanych ze stabilizacją finansów publicznych. Jakby tego było mało, gospodarki te czeka zmniejszenie dostępności kredytów związane z ostrzejszymi wymogami kapitałowymi wobec banków. Jeszcze przez długi czas rynki te nie staną się atrakcyjne, zwłaszcza z punktu widzenia polskiego inwestora.

>>> Czytaj też: Polskie spółki są w świetnej kondycji. Na giełdzie będzie można zarobić

W nadchodzącym roku warto zainteresować się rynkiem amerykańskim. Dobre wyniki spółek, niskie wyceny i relatywnie dobre – na tle reszty świata – perspektywy gospodarki Stanów Zjednoczonych wskazują na możliwość sporych wzrostów na Wall Street.
Średni zysk na akcję w indeksie S&P500, grupującym pół tysiąca największych amerykańskich spółek, jest najwyższy w historii. Jednocześnie indeks ten od kwietnia 2010 r. praktycznie stoi w miejscu. Winę za to ponosi dręczący inwestorów pesymizm związany najpierw z kryzysem w strefie euro, na który później nałożyło się obniżenie ratingu USA. Akcjom nie pomagały też obawy o amerykański rynek pracy i stały odpływ środków z funduszy inwestycyjnych.
Wszystko to jednak ma szansę zmienić się w nadchodzącym roku. Twarde dane gospodarcze są relatywnie dobre, szczególnie pozytywny wydaje się spadek bezrobocia mocno poniżej 9 proc. Zatrudnienie poza sektorem budowlanym rośnie w tempie porównywalnym z tym, które towarzyszyło wychodzeniu z poprzednich recesji. Dobrze zachowuje się też konsumpcja. Sprzedaż detaliczna, mimo słabych odczytów nastrojów konsumentów, rośnie w solidnym tempie 6 proc. rocznie.
Stany Zjednoczone unikną więc recesji, która zapewne dotknie Stary Kontynent. Kryzys w strefie euro ma tak naprawdę niewielki wpływ na amerykańskie korporacje. Sprzedaż do Europy stanowi jedynie 17 proc. ich przychodów.
Amerykańskie akcje są bardzo tanie w stosunku do obligacji skarbowych. Stopa dywidendy S&P500 jest wyższa od rentowności dziesięciolatek. Z taką sytuacją od lat 50. mieliśmy do czynienia ostatni raz w momencie upadku Lehman Brothers i związaną z tym paniczną wyprzedażą. Sytuacja bardzo szybko wróciła jednak do normy – dywidendy przecież zwykle rosną, a kupony obligacji są stałe. Jeżeli nie ma podstaw, by spodziewać się spadków zysków w kolejnych latach, stopa dywidendy powinna być niższa niż rentowność obligacji. Oznacza to konieczność wzrostu kursów akcji. Warto także pamiętać, że rok wyborczy w Stanach Zjed
noczonych tradycyjnie oznacza ponadprzeciętnie wysokie wzrosty na giełdach. Typuję zakończenie przez S&P500 przyszłego roku na poziomie co najmniej 1400 punktów. Obecnie, czyli 28 grudnia, znajduje się ona na poziomie 1265,4. To oznacza, że w 12 miesięcy może pójść do góry nawet o blisko 14 proc.
Azjatyckie rynki, a szczególnie chiński, są w mojej opinii przewartościowane już od dłuższego czasu. Spadki indeksów azjatyckich w ostatnich 12 miesiącach to według mnie początek dłuższej korekty. W niedalekiej, ale trudnej do określenia przyszłości, prawda o pompowaniu chińskich wskaźników wyjdzie na jaw. Podobnie jak ukryty problem zadłużeniowy, dotyczący chińskich banków i lokalnych władz.
Rok 2012 będzie stał pod znakiem kilku czynników, wśród których najważniejsze to stopniowe zmniejszanie rozmiaru systemu finansowego, niższe inwestycje i szukanie oszczędności w budżetach państw, wprowadzenie rozwiązań stabilizujących strefę euro, włączenie się Europejskiego Banku Centralnego do aktywnego ratowania strefy, zwalniająca inflacja i obniżanie stóp w krajach rozwijających się.
W krótszym terminie rynki nadal będą pod wpływem decyzji polityków europejskich. Wszyscy jednak zdają sobie sprawę, jak ważne jest zapobieżenie rozpadowi Eurolandu. Będzie to powolny proces, a rynki mogą przekonać polityków do bardziej zdecydowanego działania. Przyłączenie się ECB do ratowania strefy poprzez skupowanie obligacji peryferyjnych na pewno będzie wspierać akcję pomocową.
Przy scenariuszu spadającej globalnej inflacji w 2012 r. dobrze powinny zachowywać się kraje wschodzące: Chiny, Brazylia, Rosja. Nasz region Europy Środkowej i Wschodniej jest mocno powiązany z Unią Europejską, gdzie poprzez zacieśnianie akcji kredytowej i oszczędności konsumpcja będzie niższa. Możemy jednak na tym zyskać, ponieważ jesteśmy bardziej konkurencyjni. Pomyślne rozwiązania w UE pozwolą też na odreagowanie tak naszej giełdzie, jak i walucie.
Na rynku obligacji będziemy zapewne mieli do czynienia z wciąż bardzo niskimi stopami procentowymi na rynkach rozwiniętych i spadającą inflacją dla rynków rozwijających się. W regionie Europy Środkowej i Wschodniej istotne będą poziomy naszych walut. Obniżka stóp mogłaby pomóc gospodarce, jednak spowodowałaby osłabienie waluty. Siły te się równoważą. Ceny obligacji powinny się poruszać w rytm wydarzeń na większych parkietach.
Nadal trudno prognozować, jak będą zachowywać się w przyszłym roku giełdy, jednak powinniśmy przygotować się na kilka scenariuszy i odpowiednio reagować. Wyceny akcji są bardzo niskie, jednak atrakcyjność tych poziomów zależy od wzrostu zysków, jakie założymy w przyszłości. Na razie mamy globalnie wzrost, a wyceny np. dla rynków wschodzących uwzględniają już spadek zysków jeszcze o 30 proc. Dlatego wydaje się, że w 2012 r. można rozpocząć systematyczne kupowanie akcji, wybierając spółki o mocnych fundamentach biznesowych i zdolne operować w trudniejszym otoczeniu. Najlepiej, aby miały mocny bilans, chwaliły się wzrostem na swoim rynku, dyktowały ceny i dzieliły się z akcjonariuszami zyskami, np. przez dywidendy czy skup akcji.
Bądźmy jednak przygotowani na dosyć dużą zmienność, nie zapominając, że może ona otwierać przed nami interesujące okazje inwestycyjne.
ikona lupy />
Jacek Grel, zarządzający funduszami inwestycyjnymi Arka BZ WBK TFI / DGP
ikona lupy />
Maciej Bitner, główny ekonomista Wealth Solutions / DGP
ikona lupy />
Grzegorz Zatryb, dyrektor departamentu analiz w TFI Skarbiec / DGP
ikona lupy />
Sandy Jadeja, szef działu analizy technicznej City Index / DGP
ikona lupy />
Michael Hasenstab, starszy wiceprezes i zarządzający portfelami inwestycyjnymi we Franklin Templeton Fixed Income Group / DGP
ikona lupy />
Jarosław Niedzielewski, zarządzający w Investors TFI / DGP