Problem bezpieczeństwa żywnościowego może rozwiązać wprowadzenie nowych technologii.

Organizacja Narodów Zjednoczonych szacuje, że w 2050 r. będzie o 2 mln ludzi więcej. Żeby nas wszystkich wykarmić, produkcja żywności musiałaby wzrosnąć o 70 proc. Ale to cel nierealny. Zmiany klimatyczne, rabunkowa polityka rolna, protekcjonizm, urbanizacja i zwykła chciwość sprawiły, że zaczyna się sprawdzać przepowiednia angielskiego ekonomisty Thomasa Malthusa. Już w XIX wieku zyskał pewność, że ludzkość nie będzie w stanie się wyżywić.

By zwalczyć głód, potrzebna jest druga zielona rewolucja (pierwsza nastąpiła w latach 60. i 70. ubiegłego stulecia): musimy pozyskać zboża dające dużo większe zbiory, opracować nowe metody hodowli i wprowadzić do rolnictwa kolejne technologie. Częścią tej rewolucji może też stać się wciąż budząca kontrowersje genetyczna modyfikacja roślin.

O rosnącej wadze problemu bezpieczeństwa żywnościowego świata świadczy to, że debatuje się nad tym także w czasie, gdy ceny jedzenia w końcu spadły. – Ale to nie zmienia perspektywy długoterminowej: w połowie XXI wieku trzeba będzie nakarmić 9 mld ludzi – stwierdził Kostas Stamulis z FAO, agendy ONZ ds. wyżywienia i rolnictwa. – Co sześć sekund na świecie z głodu umiera dziecko. Dziś więcej ludzi kładzie się spać głodnymi niż dwa czy trzy lata temu – dodał szef koncernu Unilever Paul Polman, który brał udział w debatach poświęconych problemowi wyżywienia ludzkości podczas Światowego Forum Ekonomicznego w szwajcarskim Davos.

>>> Czytaj też: Świat się kończy. Amerykanie produkują pałeczki na eksport do Chin

Reklama

Żeby uzyskać większe ilości żywności z takiej samej – a biorąc pod uwagę postępującą urbanizację – nawet mniejszej powierzchni ziemi uprawnej, potrzeba bardziej urodzajnych zbóż. Ale to tylko część rozwiązania. – Podaż wcale nie jest największym problemem – mówi Shenggen Fan, szef Międzynarodowego Instytutu Badawczego Polityki Żywnościowej (IFPRI) w Nowym Jorku. Tę kwestię nieco inaczej ujmuje Gary Markham z firmy audytorskiej Grant Thornton: żywność jest tam, gdzie nie trzeba. Kiedy część Afryki głoduje, silosy w Chinach są przepełnione. Podobnie jak stoły w domach mieszkańców Zachodu, z których aż jedna trzecia żywności trafia do śmieci.

Dla Indii i znacznej części Afryki największym problemem jest także marnotrawstwo. Według ocen rządu w Nowym Dehli, każdego roku 40 proc. krajowych owoców i warzyw gnije na polach lub w drodze na targ. Tysiące ton zbóż marnują się także z powodu braku odpowiednich magazynów i plagi gryzoni. Koszt to prawie 20 mld dol. rocznie. To jedna z przyczyn, dla której rząd przeforsował plan otwarcia handlu detalicznego dla zagranicznego kapitału w nadziei, że wielkie sieci stworzą o wiele lepsze łańcuchy dostaw.

Kolejna kwestia budząca zaniepokojenie to proekologiczna polityka rządów, która pogarsza sytuację: najbardziej winne głodowi są biopaliwa. Co prawda USA wycofały się z dotacji do etanolu oraz biodiesla, ale w innych częściach świata wciąż zachęca się do ich produkcji. Rzepak czy palmy olejowe zastępują pszenicę – co oznacza odejmowanie chleba głodnym, by napełnić paliwem silniki.

Ten dylemat – czy wciąż inwestować w ekologię – jest przykładem poważniejszego wyzwania politycznego: w jaki sposób zrównoważyć sprzeczne interesy tych samych ludzi: potrzebują przecież jedzenia, ale także pracy. – Głodny świat to świat niebezpieczny. Głód wywołuje bunty – przekonuje szefowa stowarzyszenia FoodDrinkEurope Mella Frewen. Ale równie niebezpieczny jest świat, nad którym wisi plaga bezrobocia.

Trzeba też zmusić do zmiany postępowania rządy i banki. To powinno oznaczać koniec stosowania protekcjonizmu oraz wprowadzania zakazów eksportu żywności. Tak postąpiła w 2010 r. Rosja – jeden z największych eksporterów pszenicy – po tym jak wielotygodniowa susza oraz spowodowane nią pożary przetrzebiły plony. To oznacza również wykorzenienie spekulacji, która bardzo często powoduje gwałtowne wzrosty cen. Glencore, największa na świecie firma handlująca surowcami, w kwietniu zeszłego roku przyznała się do spekulacyjnego podniesienia cen na pszenicę i kukurydzę na początku suszy, która nawiedziła Europę dwa lata temu.

Prezydent Francji Nicolas Sarkozy, który potępił spekulacje na rynku żywnościowym („to loteria, w której wygrywają najbardziej cyniczni”), zaproponował stworzenie centralnej bazy danych plonów i ograniczenie możliwości wprowadzania zakazu eksportu. Ten pomysł zyskał wielu zwolenników, jednak zmuszenie potentatów do większej przejrzystości – czy będzie to handlowy dział banku Goldman Sachs, czy resort rolnictwa w chińskiej stolicy – będzie trudnym zadaniem.

Brak porozumienia w sprawie propozycji francuskiego prezydenta to jeden z powodów, dla których przemysł spożywczy i organizacje pozarządowe wzięły sprawy w swoje ręce i wspierają rolników. Do tych działań powoli przyłączają się także banki i spółki handlowe. Na przykład holenderski Rabobank uruchomił barterowy program w Brazylii, w ramach którego daje rolnikom nawozy w zamian za część plonów, które potem sprzedaje na giełdach towarowych.

Z kolei rządowe agencje ochrony zdrowia apelują do Brytyjczyków, żeby wyrzucali mniej jedzenia. W innych krajach trwają kampanie promujące przejście na tydzień na wegetarianizm lub kupowanie produktów tylko ze zrównoważonych upraw. A Shenggen Fan z IFPRI chce wprowadzenia podatku na mięso, który odzwierciedlałby koszty społeczne: wpływ jego produkcji na klimat, wodę i zdrowie. – Jeśli wziąć to wszystko pod uwagę, wołowina powinna być 10 razy droższa – mówi.

Jednak żywnościowego bezpieczeństwa świata nie da się zapewnić w ten sposób. – Tu potrzeba jedności i wspólnych wysiłków rządzących, sektora prywatnego, miejscowych społeczności, rolników i całego społeczeństwa obywatelskiego – przekonuje Kostas Stamoulis z FAO.

Tak jak ostatnio w Bangladeszu – kraju, który najczęściej na świecie jest doświadczany przez ciężkie powodzie. Dzięki zachodnim naukowcom i zagranicznej pomocy finansowej zaczęto tam sadzić tzw. nurkujący ryż. Wszyscy wiemy, że to zboże wymaga ogromnych ilości wody do uprawy, ale paradoksalnie gnije w powodziach, gdy całe jest zanurzone. Nurkujący ryż może wytrzymać dwutygodniowe zalanie i zacząć rosnąć po tym, jak woda w końcu ustąpi. Bangladeski rolnik Biplob Sarker opowiada, że nie miał wielkiej nadziei na ocalenie zbiorów, bo woda przykryła jego pole na 17 dni. – Jednak ku mojemu zdziwieniu sadzonki odżyły i zaczęły rosnąć. Nadal nie mogę uwierzyć, że będę miał 18 worków (672 kg) ryżu.

Wyzwanie dla świata polega na tym, żeby powielić tę niespodziankę.