Najlepsi potrafią obrócić na swoją korzyść nawet najbardziej niesprzyjające okoliczności. Tak jest ze Stefanem Perssonem, właścicielem firmy odzieżowej H&M. Szwed nie tylko stworzył z rodzinnej firmy globalne imperium ubierające sporą część z nas, przy okazji wskakując do czołówki listy najbogatszych ludzi na świecie, lecz także sprawił, że notuje ona zyski mimo wciąż trwającej zapaści gospodarczej.

>>> czytaj też: Szwecja – pierwszy kraj, w którym będzie można płacić tylko kartą

O sukcesie strategii H&M – sprzedawania gustownych i modnych rzeczy w dobrych cenach – może zaświadczyć przykład Grecji. 23 tamtejsze sklepy szwedzkiej firmy (żaden nie został zamknięty z powodu panującego kryzysu, który spowodował gwałtowny spadek siły nabywczej Greków: PKB liczone na głowę mieszkańca spadło w ciągu ostatnich trzech lat o prawie 3 tys. dol. – do poziomu 27,6 tys. dol.) wypracowały w ubiegłym roku przychód większy o 18 proc. niż dwa lata temu. Gazeta „Katimerini” dokładnie obliczyła, że sieć zarobiła na klepiących biedę Grekach 113 mln dol. wobec 96 mln dol. w 2010 r.
– To potwierdzenie, że główna idea, która stała za stworzeniem H&M ponad pół wieku temu, nie zestarzała się. Ładny ciuch w atrakcyjnej cenie zawsze znajdzie nabywcę, choćby w najtrudniejszych czasach. To tłumaczy szybki rozrost sieci, która dziś dysponuje ponad 2,5 tys. sklepów rozsianych po całym świecie – powiedział DGP Jack O’Connel, ekonomista z Uniwersytetu w Bristolu.
Reklama
Pomysł na biznes jest dziełem ojca Stefana Perssona – Erlinga, który dwa lata po zakończeniu II wojny światowej otworzył pierwszy sklep z odzieżą pod szyldem Hennes w miasteczku Vasteras, niedaleko szwedzkiej stolicy. Był synem rzeźnika, ale nie bardzo uśmiechało mu się pójście w ślady harującego rodzica. Zwłaszcza że wojenna zawierucha rzuciła go do Nowego Jorku, który ukazał mu inny, o wiele mniej siermiężny styl życia. Po powrocie do ojczyzny, po tym jak dotknął wielkiego świata, dokładnie wiedział, czym chce się zajmować – produkować odzież.
Postawił na ubrania dla kobiet. Nie mógł wybrać lepszego „targetu” – po sześciu latach wojny europejskie modnisie gotowe były wydać ostatnie oszczędności, byle tylko móc ubrać się jak ówczesne gwiazdy Hollywood. Szwedki z Vasteras z chęcią zaczęły kupować w jego sklepie, zwłaszcza że oferował modnie skrojone ubrania za bardzo przystępną cenę. Lokalny sukces zachęcił go do otworzenia sklepu w Sztokholmie – i to był strzał w dziesiątkę, który dał początek dzisiejszej potędze H&M. Już pierwszego dnia przed lokalem utworzyła się kolejka po towar, w której trzeba było stać kilka godzin.
W 1968 r. nastąpił pierwszy z przełomów: Erling Persson przejął rodzimą firmę Mauritz Widforss, sprzedawcę ubrań oraz akcesoriów dla myśliwych. Dzięki tej inwestycji – po której zmienił nazwę przedsiębiorstwa z Hannes na H&M – mógł także zaoferować ubrania dla mężczyzn. W 1972 r. do firmy przyszedł Stefan – to był drugi z przełomów. Juniorowi marzyło się rozwinięcie biznesu, a nie tylko skromne inwestycje w Danii oraz Norwegii. To było o wiele za mało dla ambitnego młodziana, który w 1976 r. przekonał w końcu ojca, że warto zaistnieć w Londynie – jednej ze stolic światowej mody.
Senior dał mu wolną rękę do działania. Jeszcze w tym samym roku podwoje otworzył w brytyjskiej stolicy pierwszy sklep H&M. Początki nie były łatwe, bo tu mała i mało znana firma z odległej Skandynawii musiała zmierzyć się z renomowanymi rywalami. Ale od czego jest pomysłowość? By przyciągnąć klientów, Stefan sięgnął po największą ówczesną gwiazdę Szwecji – zespół ABBA. Każdy, kto zrobił w sklepie zakupy, dostawał płytę supergrupy. Interes zaczął się w końcu kręcić.
W 1982 r. Erling Persson przeszedł na emeryturę, zaś jego miejsce zajął Stefan. Jego dziełem jest dalsza zagraniczna ekspansja firmy: w roku 1985 miała już ponad 200 sklepów na Starym Kontynencie (choć Paryż zdobyła dopiero w 1998 r., zaś pierwszy sklep w Stanach Zjednoczonych otworzyła dwa lata później). Przedsiębiorstwo rosło jak na drożdżach – przez kilka lat z rzędu notowało wzrost o 25 proc. Pod koniec lat 90. H&M stało się największą siecią odzieżową w Europie, a na początku XXI stulecia jej akcje zostały uznane za najbardziej obiecującą inwestycję w branży odzieżowej. W 1998 r. Stefan Persson nieoczekiwanie zrezygnował ze stanowiska prezesa (schedę po nim przejął ostatecznie syn Karl-Johan), zasiada jednak nadal w radzie nadzorczej. I dba o to, by firma pozostała wierna swojej strategii.
Jest to o tyle ciężkie, że rywale zaczęli powielać pomysł. Na tyle skutecznie, że hiszpańska Zara prześcignęła H&M pod względem wielkości i sprzedaży. Chęć utrzymania niskich cen sprawiła, że nad firmą pojawiły się też ciemne chmury wraz z zarzutami o korzystanie wręcz z niewolniczej pracy robotników z azjatyckich fabryk. W sierpniu ubiegłego roku głośno stało się o zakładzie z Kambodży produkującym na rzecz H&M, w którym podczas jednego tygodnia przy taśmie zemdlało ponad 300 osób. Powód? Przemęczenie oraz bardzo złe warunki pracy. Przy okazji wyszło na jaw, że miesięczna pensja wynosiła w tej fabryce zaledwie 61 dol., co według organizacji broniących praw człowieka stanowi zaledwie połowę minimalnej sumy, która jest niezbędna dla zaspokojenia najbardziej podstawowych potrzeb.
61 dol. miesięcznej pensji kambodżańskiego robotnika wypada wyjątkowo mizernie w porównaniu z majątkiem Stefana Perssona, który jest szacowany na ponad 24 mld dol., co daje mu wysokie 13. miejsce w rankingu superbogaczy magazynu „Forbes”.
Przy tej fortunie sama firma wydaje się, mówiąc oględnie, dość skąpa. Tylko kilku wysokich rangą menadżerów dysponuje firmowymi telefonami komórkowymi, są to głównie ci, którzy latają po świecie i doglądają interesów przedsiębiorstwa rodziny Persson. Sam Stefan Persson z posuniętej do granic absurdu rozwagi przy wydawaniu pieniędzy uczynił jedną ze swoich podstawowych cnót. – Jeśli chcemy utrzymać naszą strategię polegającą na sprzedawaniu wysokiej jakości rzeczy przy bardzo korzystnym stosunku ceny, nie możemy pozwolić sobie na rozrzutność. Każda wydana korona ma wpływ na ostateczną cenę naszych produktów. Nierozważne wydawanie nawet tej jednej korony może wywrócić nasz biznes do góry nogami – powiedział już przed kilku laty w wywiadzie dla dziennika „Financial Times”. Co nie przeszkadza mu jednak w oddawaniu się ulubionej pasji – równie często jak w siedzibie firmy w Sztokholmie można go spotkać na stoku narciarskim. Uwielbia zjazdy.
H&M przez kilka lat notowało wzrost aż o 25 proc. Kryzys spowolnił tempo rozwoju, ale go nie powstrzymał. Firma cały czas przynosi zyski