Sarkozy czy Hollande? Bez względu na to, który wygra, nowy prezydent stanie pod ścianą. Bez ostrych cięć i reform Francję czeka bankructwo.
ikona lupy />
Nicolas Sarkozy / Bloomberg
Zaskoczenia w niedzielę nie będzie: do drugiej tury wyborów prezydenckich we Francji przejdą lider Socjalistów Francois Hollande i obecny przywódca kraju Nicolas Sarkozy. Kandydat „ludu”, któremu brakuje charyzmy, ale ponoć lepiej rozumie problemy zwykłych Francuzów, i „prezydent bling-bling”, który lubi towarzystwo pięknych kobiet, obraca się wśród bankierów i jeździ drogimi samochodami, a sam twierdzi, że ze swoim doświadczeniem w sprawach międzynarodowych bezpiecznie przeprowadzi Francję przez kryzys. Francuzi nie wiedzą jednak najważniejszego: dla przyszłości ich kraju nie ma większego znaczenia, kto wygra tę rozgrywkę. Kondycja finansowa Francji jest na tyle zła, że nowy prezydent bardzo szybko zostanie postawiony pod ścianą: albo przeprowadzi ostrą kurację oszczędnościową, albo doprowadzi kraj do bankructwa. A o obietnicach wyborczych będzie musiał bardzo szybko zapomnieć.
Takiej kampanii, jaka właśnie dobiega końca we Francji, Europa nie widziała od lat. David Cameron w Wielkiej Brytanii, Mariano Rajoy w Hiszpanii czy Mario Monti we Włoszech doszli do władzy, obiecując „pot i łzy”, aby ratować swoje kraje przed bankructwem. Ale nad Sekwaną jest odwrotnie: najskuteczniejsza metoda, by pozyskać wyborców w wyścigu do Pałacu Elizejskiego, to obiecywanie nowych przywilejów, nie obowiązków.
Reklama
Rekordzistą okazał się Jean-Luc Melenchon. Wieloletni senator i minister w rządach Partii Socjalistycznej, w 2008 r. założył własną Partię Lewicy, której radykalne hasła socjalne pozwoliły mu zdobyć poparcie francuskich komunistów, trockistów i innych ugrupowań skrajnej lewicy. W ciągu zaledwie dwóch miesięcy kampanii wyborczej Melenchon podwoił elektorat (do około 16 proc.), przejmując trzecie, po Hollandzie i Sarkozym, miejsce w walce o prezydenturę. – Recepta Melenchona jest prosta: mówi to, co większość Francuzów chce słyszeć – kraj może uniknąć kuracji odchudzającej, jeśli tylko powstrzyma siły zła, które sprzysięgły się przeciw Francji: globalizację, imigrację, spekulację finansową, poszerzenie Unii Europejskiej – tłumaczy DGP Dominique Reynie, dyrektor Fundacji na rzecz Innowacyjnej Polityki (FIP).
Występując na początku kwietnia na pl. Bastylii, Melenchon wezwał Francuzów do nowej rewolucji obywatelskiej, obiecując im m.in. podwyższenie o 1/5 pensji minimalnej (do 1,7 tys. euro miesięcznie), przywrócenie emerytur od 60. roku życia, odebranie bogaczom wszystkich zarobków większych niż 360 tys. euro rocznie, wprowadzenie zakazu redukcji personelu dla firm, które przynoszą zyski, a także wyjście Francji z NATO.

Faworyt grozi bogaczom

Melenchon nie ma szans na prezydenturę, a nawet na wejście do drugiej tury wyborów. Jednak bez jego poparcia na zwycięstwo nie może też liczyć Francois Hollande. Dlatego przed rozstrzygającym głosowaniem 6 maja faworyt wyborczego wyścigu będzie musiał wpisać do programu część postulatów lewicowego populisty.
Już zresztą zaczął to robić. Hollande nie chce co prawda odebrać bogatym Francuzom całego majątku, ale zapowiedział wprowadzenie bezprecedensowej w krajach OECD stawki podatkowej 75 proc. dla tych, którzy zarabiają powyżej miliona euro rocznie (dodatkowy próg 45 proc. miałby obowiązywać dla zarobków powyżej 150 tys. euro rocznie). Nie koniec na tym: chce także podnieść wiele innych należności fiskalnych, jak podatek od zysków kapitałowych i od nieruchomości wartych ponad 1,3 mln euro, oraz zlikwidować ulgi wprowadzone przez jego poprzednika. Pod koniec kadencji w 2017 r. podatki we Francji miałyby osiągnąć 46,9 proc. PKB wobec 32 proc. w dzisiejszej Polsce. Elisabeth Guigou, doradca ds. ekonomicznych Hollande’a, tłumaczy DGP, że taka podwyżka należności fiskalnych jest konieczna, aby pogodzić utrzymanie przez Francję zdobyczy socjalnych przy jednoczesnym zrównoważeniu budżetu, czego domagają się rynki finansowe.
Program Hollande’a zawiera wiele postulatów socjalnych, jak dalsza rozbudowa zatrudnienia w sektorze publicznym (sama liczba nauczycieli w szkołach podstawowych i średnich miałaby wzrosnąć o 60 tys.), przywrócenie wieku emerytalnego do 60 lat (choć tylko dla osób z 40-letnim stażem pracy) i sztywnych regulacji dotyczących 35-godzinnego tygodnia pracy. Prawda jest jednak brutalna: Francji nie tylko nie stać na rozbudowę przywilejów, ale nawet na utrzymanie tego, co jest. – Rachunki Hollande’a się nie sumują. Francja ma w tym roku 90 mld euro deficytu. Socjaliści chcą podwyższyć podatki o 30 mld euro, zwiększając wydatki socjalne o 20 mld euro. To pozostawia dziurę w budżecie wielkości 80 mld euro rocznie – wskazuje Dominique Reynie.
Od kryzysu naftowego w 1974 r. Francji ani razu nie udało się zrównoważyć rachunków publicznych. Efekt jest fatalny: w tym roku dług państwa przekroczył 1,7 bln euro, co odpowiada 90 proc. PKB. I, jeśli nie zostaną podjęte zasadnicze reformy, przekroczy 100 proc. na przełomie 2013 i 2014 r. Główną przyczyną kłopotów jest nadmiernie rozbudowany system świadczeń socjalnych. Aby je udźwignąć, sektor publiczny pochłania aż 57 proc. dochodu narodowego (43 proc. dla Polski). To rekord w Europie, więcej niż w Szwecji i Danii.
Tak duże obciążenia dławią dynamikę gospodarczą. – Potrzebujemy powietrza, aby się rozwijać – mówi DGP Laurence Parisot, przewodnicząca Konfederacji Francuskich Pracodawców „Medef”. I wskazuje, że 85 proc. rodzimych przedsiębiorców ma w Niemczech bezpośredniego konkurenta, który wytwarza te same usługi lub towary i sprzedaje je na tych samych rynkach. Tyle że obciążenia socjalne i fiskalne, które ponoszą niemieccy przedsiębiorcy, odpowiadają 15 proc. dochodu narodowego kraju. We Francji jest to 24,8 proc.
Ponieważ należności te rosną wraz ze skalą działalności przedsiębiorstwa, wielu biznesmenów rezygnuje z ekspansji. Skutek: choć żaden kraj w Unii Europejskiej nie ma tak wielu firm na liście 500 największych koncernów świata magazynu „Forbes”, to Francji brakuje średnich przedsiębiorstw, które stanowią podstawę sukcesu gospodarczego Niemiec.
Podczas gdy niemiecki eksport rozwija się w fenomenalnym tempie i w ubiegłym roku przekroczył bilion euro, a kraj wypracował 160 mld euro nadwyżki, Francja zamknęła ubiegły rok z deficytem 80 mld euro i eksportem przeszło dwa razy mniejszym niż sąsiad zza Renu. Nadmierna presja podatkowa powoduje, że choć Francuzi zarabiają netto wyraźnie mniej od Niemców, koszty ich zatrudnienia dla przedsiębiorców pozostają już o 10 proc. wyższe. Dlatego coraz więcej firm przenosi fabryki poza granice Republiki. Udział produkcji przemysłowej we Francji spadł już do 19 proc. PKB wobec 28 proc. dla Niemiec (32 proc. w Polsce).

Francuzi wybierają lewicę

W 2007 r. Nicolas Sarkozy wygrał wybory prezydenckie pod hasłem przywrócenia Francji do pracy. I spróbował dotrzymać słowa. Szczególnie istotna była reforma, która nie tylko przedłużała wiek uprawniający do przechodzenia na emeryturę z 60 do 62 lat, lecz także uzależniała prawo do otrzymywania świadczeń od przepracowania coraz większej liczby lat, w miarę jak wydłuża się średnia życia Francuzów. Sarkozy umożliwił także przedsiębiorcom zatrudnienie pracowników powyżej 35 godz. tygodniowo (o ile się na to zgodzą), i to bez płacenia podatków. Prezydent zapowiedział także wprowadzenie tzw. VAT socjalnego, czyli systemu, zgodnie z którym Francuzi płaciliby wyższe (21,5 proc.) podatki od towarów i usług, a uzyskany w ten sposób dochód pozwoliłby na ograniczenie należności fiskalnych płaconych przez przedsiębiorców od zatrudnionych pracowników. Ta reforma miałaby jednak wejść w życie już po ponownym wyborze Sarkozy’ego wraz z wpisaniem do konstytucji tzw. złotej reguły określającej maksymalny poziom zadłużenia państwa.
Kryzys finansowy, ale także narastający opór Francuzów przed ograniczaniem państwa socjalnego spowodowały jednak, że Sarkozy zatrzymał się w połowie drogi, a za jego kadencji dług Francji, zamiast się ustabilizować, wzrósł o kolejne 600 mld euro. – Przynajmniej od dwóch lat obserwujemy stałe poparcie w sondażach dla kandydata Socjalistów na poziomie 55 – 60 proc. To wyjątkowe zjawisko, bo francuskie społeczeństwo tradycyjnie w większości głosuje na prawicę. Jednak tylko 1/4 tych, którzy zamierzają głosować na lewicę, robi to z uwagi na osobowość Hollande’a. Reszta po prostu nienawidzi Sarkozy’ego – tłumaczy DGP Jean-Francois Doridot, dyrektor generalny największej agencji badania opinii publicznej kraju, IPSOS.
Jeszcze rok temu nic nie wskazywało na to, że Hollande będzie bronił barw socjalistów w wyborach. Ten aparatczyk partii socjalistycznej, którego wygląd – zdaniem francuskich mediów – raczej przypomina „dyrektora oddziału banku na prowincji” niż przywódcę piątej potęgi gospodarczej świata, nigdy nie pełnił funkcji w rządzie. Przez wiele lat był deputowanym, ale z mało znaczącego, wiejskiego departamentu Correze w środkowej Francji. A jego jedynym doświadczeniem w zarządzaniu był okres, gdy pełnił funkcję burmistrza 15-tysięcznej mieścinki Tulle w Masywie Centralnym. – Do tej pory żaden prezydent V Republiki nie miał tak słabego doświadczenia w kierowaniu państwem – wskazuje Dominique Reynie.

Pojedynek na osobowości

Kariera Hollande’a gwałtownie przyspieszyła w maju ubiegłego roku, gdy naturalny kandydat socjalistów w wyborach prezydenckich Dominique Strauss-Kahn został oskarżony o gwałt na pokojówce w jednym z nowojorskich hoteli i niespodziewanie wypadł z gry. Hollande uruchomił wówczas siatkę swoich ludzi, którą zbudował, pełniąc przez 11 lat (1997 – 2008) funkcję sekretarza Partii Socjalistycznej. Segolene Royal, przez 25 lat partnerka Hollande’a, z którą ma czwórkę dzieci, i pokonana rywalka Sarkozy’ego w poprzednich wyborach prezydenckich, także poparła lidera socjalistów, choć kilka tygodni wcześniej para ze sobą zerwała. W lipcu ubiegłego roku Hollande uzyskał nominację Partii Socjalistycznej, pokonując córkę wieloletniego szefa Komisji Europejskiej Jacques’a Delorsa i mera miasta Lille, Martine’a Aubry’ego.
– Od tego momentu strategia doradców Sarkozy’ego polegała na doprowadzeniu do konfrontacji osobowości obu kandydatów: z jednej strony doświadczonego w stosunkach międzynarodowych i zasadach kierowania państwem obecnego prezydenta, który bezpiecznie przeprowadzi kraj przez kryzys, a z drugiej „zielonego” Hollande’a, który dopiero poznaje świat – mówi Jean-Francois Doridot.
Ten pomysł nigdy jednak się nie udał. Hollande, który jeszcze do niedawna dojeżdżał do pracy w centrum Paryża na skuterze, a za nową partnerkę życiową obrał dziennikarkę niszowej stacji telewizyjnej Direct 8 Valerie Trierweiler, zaczął prowadzić kampanię, kreując się na przyszłego „prezydenta normalnych ludzi”. A ataki na Sarkozy’ego sprowadził na zupełnie inną, niż różnica osobowości, płaszczyznę: bilansu 5-letniej prezydentury, w trakcie której liczba bezrobotnych wzrosła o 1/3, w takiej samej proporcji zwiększył się dług publiczny, a deficyt handlowy zaczął się niebezpieczne pogłębiać. – Francuzi przynajmniej od czasów Wielkiej Rewolucji są wyczuleni na hasło równości, a kryzys jeszcze umocnił to nastawienie. W tym kontekście przeciętność czy nawet pewna przaśność Hollande’a niespodziewanie okazała się atutem – uważa Jean-Francois Doridot.
Sarkozy już w pierwszych godzinach po wprowadzeniu się do Pałacu Elizejskiego w maju 2007 r. zyskał przydomek „prezydenta bling-bling”, czyli takiego, który lubi szpan, dobre samochody, wakacje na drogich jachtach i otoczenie pięknych kobiet. W wieczór wyborczy, zamiast świętować ze swoimi zwolennikami na pl. Republiki, jak to m.in. zrobił w 1981 r. Francois Mitterrand, Sarkozy wolał zjeść kolację w drogiej restauracji Fouquet przy Polach Elizejskich w otoczeniu czołowych finansistów i przemysłowców kraju. – To był pewnie błąd. Ale te dwie godziny nie powinny rzutować na całą prezydenturę – przekonuje DGP Valerie Pecresse, rzeczniczka francuskiego rządu.
Jednak Sarkozy, wieloletni burmistrz podparyskiego miasteczka Neuilly, gdzie swoje rezydencje mają dziesiątki przedstawicieli elity gospodarczej kraju, nigdy nie zdołał odciąć się od wizerunku prezydenta bogatych. Choć był przez wiele lat ministrem spraw wewnętrznych, a później finansów, zamiast akcentować doświadczenie, wolał w pierwszych latach prezydentury afiszować się z nową (trzecią) piękną żoną, byłą włoską modelką i piosenkarką Carlą Bruni.
– W ostatnich tygodniach Carla Bruni wyraźnie schowała się w cień, a na pierwszym planie pojawiła się szefowa kampanii Sarkozy’ego, fachowa i skromna Nathalie Kosciusko-Morizet (potomkini w prostej linii brata Tadeusza Kościuszki – red.). Ale na zmianę wizerunku Sarkozy’ego jest już chyba za późno – uważa Jean-Francois Doridot.
W tej sytuacji na finiszu Sarkozy postanowił radykalnie przebudować strategię. W odstawkę poszły kontakty z Angelą Merkel i próby przekonania Francuzów, że należy pójść za przykładem Niemiec, przeprowadzając bolesne reformy. Prezydent, tak jak Hollande, zaczął dobierać się do bogaczy, zapowiadając, że opodatkuje tych, którzy uciekli przed fiskusem, zakładając konta w Szwajcarii i Belgii, oraz nałoży podatek na największe przedsiębiorstwa.
Prezydent postanowił przekonać też wyborców, że przyczyną ich kłopotów nie jest słabość samej Francji, tylko obcy. Stąd niebezpieczne hasła o tym, że w kraju jest zbyt wielu imigrantów (choć sam Sarkozy wywodzi się z rodziny węgierskich Żydów), że należy zrewidować umowę z Schengen o zniesieniu kontroli na granicach, zamrozić składkę Francji do budżetu UE i wprowadzić ochronę krajowego rynku przed nieuczciwym importem.
Na razie nic nie wskazuje na to, żeby wyborcy na ostatniej prostej dali się zwieść nowemu wcieleniu Sarkozy’ego. Dystans prezydenta do lidera socjalistów w drugiej turze wciąż utrzymuje się na poziomie przynajmniej 8 punktów procentowych. Jednak nawet gdyby obecny przywódca Francji wywalczył reelekcję, dla przyszłości kraju różnica byłaby niewielka – uważa coraz więcej komentatorów nad Sekwaną. Kondycja finansowa kraju jest bowiem na tyle trudna, że nowy prezydent, niezależnie od tego, kto nim zostanie, będzie miał związane ręce. Albo natychmiast podejmie zdecydowane reformy dla uzdrowienia państwa, albo Francja już niedługo stanie się epicentrum nowej odsłony kryzysu w strefie euro.
Sektor publiczny we Francji pochłania aż 57 proc. dochodu narodowego. To rekord w Europie, więcej niż w Danii i Szwecji.
ikona lupy />
Francois Hollande / Bloomberg / ANTOINE ANTONIOL