Prezydent Francois Hollande zdecydował się na wprowadzenie kolejnych podatków uderzających w przedsiębiorców.

Roger, Anglik pracujący w międzynarodowej korporacji w Paryżu, poważnie zastanawia się nad przyjęciem zaproszenia Davida Camerona. Brytyjski premier ogłosił po podwójnym wyborczym zwycięstwie francuskich socjalistów, że rozwinie czerwony dywan przed każdym, kto ucieknie do Londynu przed nowymi podatkami zapowiadanymi przez prezydenta Francois Hollande’a – w tym wyborczą obietnicą wprowadzenia 75-proc. stawki dla osób zarabiających rocznie ponad milion euro. – Moja żona i ja kochamy Paryż, specjalnie się tu przeprowadziliśmy. Ale teraz, po tych wszystkich zmianach, zastanawiam nad powrotem – mówi Roger, który nie zgodził się podać prawdziwego imienia. Bardziej niż 75-proc. podatek dochodowy martwi go podniesienie opłat na rzecz państwa od majątku i spadku – ocenia to jako kulturową niechęć do ludzi bogatych.

– Takie wystąpienia przeciwko zamożności nie napawają optymizmem –mówi. Zaniepokojeni rozwojem sytuacji są nie tylko Brytyjczycy mieszkający we Francji. – Wsłuchuję się w to, co mówi Hollande. Chce większego wzrostu, niższego bezrobocia, prosperującej przedsiębiorczości. My też tego chcemy. Pozostaje pytanie, jak to osiągnąć? We współczesnej historii gospodarczej nie ma przykładu państwa, które ograniczyło deficyt, podnosząc podatki do poziomu konfiskaty. Przeciwnie, taka polityka prowadzi do zamierania aktywności gospodarczej – mówi Henri de Castries, szef firmy ubezpieczeniowej Axa. Duszona przedsiębiorczość Francois Hollande uważa, że to wielkie firmy i bogaci Francuzi powinni wziąć na siebie główny ciężar walki z zadłużeniem. Ale czy jego podejście do walki z kryzysem finansowym nie zniechęci do Francji przedsiębiorców, i to na dodatek w chwili, w której kraj desperacko potrzebuje inwestycji dla odrodzenia osłabionej gospodarki? – Jestem przekonany, że rząd zdaje sobie sprawę z tego, że jeśli nasze firmy będą mniej konkurencyjne, negatywnie odbije się to na zatrudnieniu, wpływach z podatków i wzroście gospodarczym – uważa Guillaume Poitrinal, szef Unibail-Rodamco, firmy zajmującej się nieruchomościami. Jednak pierwszą ofiarą ostrej retoryki Francois Hollande’a padły banki. W trakcie kampanii wyborczej przyszły prezydent ogłosił, że jego prawdziwym przeciwnikiem nie jest Nicolas Sarkozy, ale świat finansów.

Socjalistyczny polityk, który prawie całe swoje życie zawodowe przepracował w sektorze publicznym, a późnej był na partyjnym etacie, wsławił się też słowami, że „nie lubi bogatych”. Kilka tygodni po ataku na bankierów dorzucił obietnicę wprowadzenia 75-proc. stawki dla najbogatszych, która będzie obowiązywać od przyszłego roku. W ubiegłą środę jego rząd ogłosił podniesienie podatków od majątku i spadku, wprowadzenie dodatkowego podatku od dywidend dla firm, znaczące podniesienie podatku od obrotu akcjami oraz kolejne opłaty dla banków i firm naftowych – całość ma przynieść budżetowi 7,2 mld euro. To jeszcze nie koniec: dekretem ograniczone zostaną – do 450 tys. euro – zarobki dyrektorów państwowych firm. Przykładowo dla Henriego Proglio z koncernu EDF będzie to oznaczało cięcie o prawie 85 proc. Z kolei ministrowie wspominają o przyjęciu nowych przepisów z jednej strony ograniczających możliwości zamykania fabryk, z drugiej – zwiększających ochronę miejsc pracy. Bez odzewu pozostają żądania przedsiębiorców. Gdy Medef, jedna z konfederacji, wniosła o zmniejszenie wysokości składek na ubezpieczenie społeczne, rząd odpowiedział, że wysokie koszty pracy nie są główną przyczyną słabnącej konkurencyjności francuskiej gospodarki. – Obawiamy się systematycznego duszenia przedsiębiorczości – podsumował działania rządu szef Medef Laurence Parisot. Dyrektor finansowy jednej z wielkich spółek przemysłowych mówi, że inwestorzy – zarówno francuscy, jak i zagraniczni – na wstępie wszelkich negocjacji pytają o dalszą politykę gospodarczą rządu. Jego zdaniem jeszcze bardziej dotkliwa dla kraju będzie ucieczka właścicieli mniejszych przedsiębiorstw, którzy obawiają się, że już niedługo nie będą mogli tak łatwo jak obecnie sprzedać własnej firmy. – Stracimy całe pokolenie biznesmenów, którzy do nas nie wrócą.

Reklama

To będzie sytuacja podobna do tej, która w latach 70. dotknęła Wielką Brytanię – mówi. Z kolei Philippe Kenel z firmy doradztwa podatkowego Python & Peter opowiada, że od początku roku do kwietniowych wyborów prezydenckich przeniósł z Francji do Szwajcarii działalność tuzina klientów. – W ciągu czterech miesięcy zrobiłem tyle, co zwykle w ciągu roku – podkreśla. Jak zaznacza Roger, innym niebezpieczeństwem jest to, że do Francji nie będą przyjeżdżać zagraniczni menedżerowie. – W ciągu ostatnich kilku lat tutejsze spółki zatrudniły wiele utalentowanych osób. A kto zechce teraz pracować w Paryżu i kierować firmą w obecnych warunkach? – dodaje. Rząd nie przejmuje się krytyką. – Model państwa liberalnego i finansiści spustoszyli przemysł. To oni doprowadzili świat do najgorszego od 1929 roku kryzysu. Teraz wszystko się zmieni – powiedział tydzień temu w wywiadzie dla „Le Parisien” Arnaud Montebourg, minister odnowy przemysłu. Uparty Hollande Prezydent Francois Hollande podkreśla, że 75-proc. podatek dla najbogatszych, który według niego dotknie zaledwie 3 tys. rodzin, jest o wiele ważniejszy jako symbol walki z nadmiernymi wynagrodzeniami niż jako środek przychodów budżetowych. Tymczasem James Johnston, prawnik i szef francuskiego oddziału londyńskiej firmy Bircham Dyson Bell, uważa, że zamożni Francuzi będą wyjeżdżali do Wielkiej Brytanii, Szwajcarii i Belgii. – Ten kraj już ma jedne z najwyższych podatków dla najbogatszych obywateli. Górna 75-proc. stawka podatku dochodowego spowoduje, że wszystkie podatki razem będą wynosiły aż 90 proc. Takiej stawki nie ma nigdzie na świecie – mówi. Rząd twierdzi, że administracja prezydenta Hollande’a nie jest bandą radykałów, jak się ją często przedstawia.

Podkreśla, że plany zmuszenia instytucji finansowych do oddzielenia świadczenia usług bankowych od działalności spekulacyjnej nie różnią się od tego, co zamierza przeprowadzić konserwatywny rząd Wielkiej Brytanii. Długo oczekiwane podniesienie płacy minimalnej, ku konsternacji związków zawodowych, zostało ograniczone do 9,4 euro inflacji. Choć Francois Hollande walczy z biznesem, niektórzy szefowie firm popierają jego działania. To m.in. Gerard Mestrallet – dyrektor generalny koncernu energetycznego GDF Suez, Matthieu Pigasse – dyrektor ds. operacji krajowych w banku Lazard oraz Pierre Berge – współzałożyciel marki Yves Saint Laurent. Jednym z najbliższych współpracowników prezydenta w Pałacu Elizejskim jest Emmanuel Macron, były bankier Rothschildów. Przygotowując expose, premier Jean-Marc Ayrault podkreślał, że docenia „twórców, innowatorów i przedsiębiorców”. – Cenię liderów biznesu, oddaję hołd ich wkładowi w gospodarkę. Ale nie mylę ich z tymi, którzy otrzymują gigantyczne odprawy, i z tymi, którzy są bezwzględnymi spekulantami – mówił.

Dodał, że polityka rządu będzie się skupiać na wspieraniu małych i średnich firm, wspomaganiu innowacji oraz badań. W planach jest też obniżenie podatków dla mniejszych przedsiębiorstw, a już w przyszłym roku ma powstać bank, którego jedynym zadaniem będzie wspieranie małego biznesu. Posiadając większość w parlamencie, Francois Hollande z pewnością nie zmieni strategicznych decyzji, by obłaskawić świat biznesu. Napięcie pozostanie. Choć niektórzy dyrektorzy mogą uciec do Szwajcarii lub skorzystać z zaproszenia Davida Camerona, największe spółki niechętnie, ale raczej pogodzą się z sytuacją. – Chcemy, żeby firma była konkurencyjna, dlatego będziemy uważnie monitorować wszystkie podejmowane kroki i odpowiednio reagować – mówi Henri de Castries. – Na tym etapie nie mamy planów przenoszenia siedziby poza Francję. Mamy nadzieję, że kraj pozostanie atrakcyjnym miejscem dla inwestycji, zatrudniania i wynagradzania kierowników wyższego szczebla – dodaje Guillaume Poitrinal z Unibail-Rodamco.