W środę brytyjski premier David Cameron obiecał „przyjrzeć się” temu, jak wydano publiczne pieniądze na wynajęcie G4S.
Rząd słusznie ściga G4S, która dosłownie za pięć dwunasta ogłosiła, że nie wywiąże się z tego, do czego się zobowiązała. Jej reputacja legła w gruzach. Należałoby się również przyjrzeć innym aktorom tego dramatu – ministerstwu spraw wewnętrznych i Komitetowi Organizacyjnemu Londyńskiej Olimpiady (Locog), prywatnej spółce, która zakontraktowała G4S.
Pod wieloma względami Locog wykonał świetną robotę. Jednak porażka, jeżeli chodzi o bezpieczeństwo, poważnie obciąża jego hipotekę. Powinien zareagować szybciej, a czekał do momentu, kiedy katastrofa była już oczywista.
Jeszcze bardziej zaskakujące jest to, do jakiego stopnia rząd zlekceważył nadzór nad strategią bezpieczeństwa, za którą odpowiedzialny był Locog. Ostatecznie to w końcu rząd ponosi odpowiedzialność za bezpieczeństwo sportowców i widzów podczas igrzysk. Najwyraźniej jednak zadowolił się przekazaniem kluczowych kwestii w tej sprawie w ręce dwóch prywatnych firm.
Reklama
Być może były dobre powody, by Locog był prywatną spółką, choć finansowaną w dużej mierze z pieniędzy podatników. Chroniło ją to jednak przed publicznym nadzorem i zmniejszało transparentność jej działań. Wciąż nie wiemy, jak skuteczna będzie armia stewardów, na którą wydano dwa miliardy funtów.
Igrzyska zaraz się zaczną, więc ważne jest, by wszystkie zaangażowane podmioty – rząd, Locog, G4S i siły bezpieczeństwa – zrobiły wszystko, by impreza okazała się wielkim sukcesem. Później jednak parlament powinien zadać kilka niewygodnych pytań, na przykład, dlaczego Home Office tak bardzo zaniedbał przygotowania w kwestii bezpieczeństwa.