Przyznam, że sprawa, o której tu napiszę, jest nieco osobliwa, za to coraz głośniejsza w biznesowych i rządowych kręgach miasta stołecznego Warszawy.

Chodzi o list, oficjalny, na firmowym papierze, i to nie do byle kogo, bo do samego premiera Rzeczypospolitej Polskiej. Nadawcą jest osoba znana i ceniona – Adam Góral, szef jednej z największych polskich firm informatycznych Asseco.

Góral skarży się w liście, że Asseco jest dyskryminowane w przetargach organizowanych przez firmy z udziałem Skarbu Państwa: „Najpierw zostaliśmy wyeliminowani z przetargu dla Enei, chociaż byliśmy jedyną polską firmą oferującą polski produkt. Następnie kryteria wyboru dostawcy dla banku BGK zostały tak sformułowane, aby Asseco nie mogło wziąć udziału w postępowaniu przetargowym”.

Najważniejszy fragment dotyczy jednak megaprzetargu na nowy system informatyczny w PZU wart, zdaniem prezesa Górala, mniej więcej miliard złotych. Asseco w tym postępowaniu, rozstrzygniętym zaledwie kilka tygodni temu, przegrało; wygrała amerykańska firma Guidewire. Obok utyskiwań na kolejny przykład dyskryminacji polskiej firmy prezes Góral formułuje zarzuty innego rodzaju: „Z racji wartości przetargu, a także z powodu faktu, że zamawiającym był jeden z głównych akcjonariuszy Asseco, zaangażowałem się bezpośrednio w przetarg i z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że nie był on prowadzony transparentnie. To również powód, dlaczego zdecydowałem się poinformować Pana Premiera o całej sytuacji. Jeśli przedstawione przeze mnie problemy są dla Pana Premiera istotne, to cała moja wiedza i doświadczenie są do dyspozycji”.

Hm… Przyznam, że ten list budzi całą listę pytań i masę wątpliwości. Oczywiście na czele z najważniejszą kwestią: skoro szef Asseco posiada wiedzę, że przetarg o wartości miliarda w jednej z najważniejszych polskich firm był nietransparentny, to sprawa zaczyna być poważna. Nietransparentny, czyli wiązał się z przekrętem, nadużyciem, korupcją i Bóg wie czym jeszcze. Być może jestem naiwny, ale wydaje mi się, że w takiej sytuacji powiadamia się prokuraturę i służby albo idzie do sądu. Przy okazji na przykład nagłaśniając maksymalnie sprawę – analogii nie trzeba szukać daleko, wystarczy spojrzeć na to, co się dosłownie w tej chwili dzieje w branży budowlanej. W dodatku w liście prezesa Górala jest jakiś kłopot z chronologią.

Reklama

Transparentność przetargu została zakwestionowana dopiero wtedy, gdy Asseco go przegrało. Podczas rywalizacji, jak rozumiem, wszystko było OK. To również ważna kwestia do wyjaśnienia. Na razie bowiem rynek żyje w naiwnym przekonaniu, że z przetargiem wszystko było w porządku, a tajemnicą poliszynela jest to, że system Amerykanów był lepszy i tańszy od oferty Asseco. Ale o wątpliwościach związanych z przetargiem, tak jak chce prezes Góral, nie dowie się prokurator, nie dowiedzą się akcjonariusze PZU, nie dowie się opinia publiczna, tylko ma się dowiedzieć premier. I co właściwie premier miałby zrobić w tej sytuacji? Tylko to, co samodzielnie mogłoby uczynić Asseco, czyli powiadomić odpowiednie organy. Nie wierzę bowiem, żeby chodziło o uruchomienie nieformalnego nacisku czy to na PZU, czy na Eneę, czy BGK, żeby przewróciły do góry nogami swoje przetargi i odpowiednio, czyli dobrze, potraktowały polski podmiot. Tak szczegółowo zajmuję się kwestią listu prezesa Górala do premiera, gdyż choć sam w sobie kuriozalny, ilustruje on kwestię szerszą, czyli kontaktów prywatnych firm z najróżniejszymi organami władzy.

Z jednej strony wyglądają one coraz lepiej, z drugiej – jest z tym ciągle spory problem. Lepiej, gdyż na przykład w niektórych ministerstwach wprowadzono specjalne procedury, jak te kontakty mają wyglądać, co jest w tychże relacjach dozwolone, a co nie. Wygląda to czasami dosyć zabawnie; przedstawiciele branży farmaceutycznej do dziś z rozrzewnieniem wspominają, jak podczas ustalania listy leków refundowanych kazano im się rozliczać z każdego ciasteczka przyniesionego na wielogodzinne negocjacje. Ale przynajmniej zasady gry są coraz bardziej klarowne i sprzyjają ograniczeniu szarej strefy kontaktów biznesu z administracją. Jednocześnie strach przed tą szarą strefą potrafi sparaliżować działania, które są dla biznesu po prostu niezbędne, jak chociażby promocja polskich firm za granicą. Owszem, pewien postęp jest, przedsiębiorcy chwalą szczególnie działania MSZ.

Ale ciągle też słychać narzekania – dlaczego taka Angela Merkel nie ma najmniejszych oporów, żeby zabierać ze sobą na przykład do Azji prawdziwy tabun biznesmenów, poklepywać ich po plecach, przedstawiać ich i promować wśród dalekowschodnich oficjeli. A u nas to ciągle kuleje. Być może również z takich powodów jak ów list do premiera. Świadomie czy nie, prezes Asseco, walcząc z rzekomym brakiem transparentności, sam wkroczył w mało transparentną strefę. Niespecjalnie to służy polskiemu biznesowi, który jak dżdżu czeka normalnych kontaktów z władzą, w tym także zwykłego lobbingu, by kontrować złe pomysły tejże władzy, które zdarzają się niestety często, i promować rozwiązania dobre, których jakby mniej. Niestety, list od Asseco nie mieści się także w tej kategorii