To dziwaczne towarzystwo, które przychodzi tam co roku po prostu pobuczeć, nie zdaje sobie chyba z tego sprawy, że po politykach, przeciwko którym buczą i gwiżdżą, spływa to jak po pływającym ptactwie. W końcu świat polityki żyje konfliktem, nauczył się go wykorzystywać w każdych okolicznościach i dla niego każda okazja pokazania wroga i zdobywanej nad nim nawet chwilowej przewagi jest na wagę złota. Buczący na cmentarzu w czasie podniosłej uroczystości zapewne mają świadomość, że uczestniczą w zgromadzeniu publicznym i w związku z tym nie mają prawa oczekiwać, że jednocześnie pozostają w sferze prywatności.

Chciałbym poznać ich twarze – nie wiem tylko, czy oni byliby tym zachwyceni, gdyby okazało się, że przestali być anonimowi. Nie sądzę, by ktokolwiek z tego towarzystwa pamiętał Powstanie Warszawskie. Ono samo najprawdopodobniej mało ich obchodzi – przychodzą co roku na Powązki dać wyraz swemu nastawieniu nie do Powstania i powstańców przecież, ale aby wyrazić w formie, na jaką ich stać, swoje aktualne sympatie czy antypatie polityczne, czy raczej politykierskie. Czy mogą w ten sposób dotykać samych powstańców?

A co to ich obchodzi. Wydaje mi się, że reszta społeczeństwa – zdaje się zdecydowanie większa – nie musi już tego dłużej tolerować. Widząc postacie ostatnich żyjących powstańców, zastanawiam się jednak, na ile potrafimy jako naród docenić tamten heroiczny wysiłek. Proszę mi tylko nie wmawiać, że stosunek do Powstania Warszawskiego w ogóle może przekładać się w jakikolwiek sposób na postawę wobec samych żołnierzy. Powstanie styczniowe było też kontrowersyjne, przez całe dziesiątki lat wywoływało gorące spory i mimo to II Rzeczpospolita – państwo zdecydowanie biedniejsze niż III – była w stanie wzorowo zaopiekować się żyjącymi jeszcze w chwili odzyskania niepodległości powstańcami 1863 roku. Nosili specjalne mundury, każdy oficer, nawet generał, musiał oddawać im honory wojskowe, pozbawieni na starość opieki swoich rodzin mogli zamieszkać w specjalnym alumnacie mieszczącym się w istniejącym do dziś wspaniałym budynku przy zbiegu Kłopotowskiego i Jagiellońskiej.

Pamięć o tych niezwykłych ludziach przetrwała na warszawskiej Pradze do czasów współczesnych. Od 1863 r. do 1918 r. upłynęło mniej niż 60 lat – za dwa lata przypadnie okrągła 70. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Dobrze jest pokazać się z powstańcami przy kolejnych rocznicach, a także przy każdej innej okazji.

Reklama

Ale czy potrafiliśmy równie dobrze, jak w międzywojniu o powstańców z 1863 r., zadbać o tych nielicznych, którzy Powstanie Warszawskie przeżyli?

Wiem, że od dłuższego już czasu sami powstańcy zabiegają o utworzenie w jednym z domów opieki, wybudowanych ze środków Fundacji Sue Ryder, miejsca, w którym znajdujący się w gorszej kondycji i pozbawieni codziennej opieki mogliby spędzić ostatnie dni. Sue Ryder współpracowała z lotnikami latającymi z pomocą dla Powstania. Ta niezwykła kobieta, po wojnie brytyjska baronessa, ma nawet swój kącik w Muzeum Powstania Warszawskiego. Sama fundacja jest temu jak najbardziej przychylna, ponieważ wspiera mieszkające w tym obiekcie od dziesiątków lat pensjonariuszki, którymi Sue Ryder za swego życia opiekowała się w sposób szczególny z uwagi na ich niezwykle z medycznego punktu widzenia trudną przypadłość. Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego jednostka państwowa (oszczędzę wskazania jej nazwy), administrująca w tej chwili tą placówką, blokuje od pewnego czasu tę wspólną inicjatywę powstańców i Fundacji Sue Ryder. To znacznie bardziej dotkliwe niż te gwizdy na Powązkach.

Dla Polaków można czasami coś zrobić, ale z Polakami nigdy – nie zawsze tak jest. Bywa, że sami uparcie nie chcemy, by można było coś dla nas zrobić.