Polska jest zamknięta dla obcokrajowców z krajów, które nie graniczą z UE. Szczególnie dotyczy to krajów azjatyckich – niewielu ich mieszkańców pracuje u nas. To rezultat świadomej polityki rządu, co odzwierciedla się w działaniach ambasad i konsulatów. Z danych Ministerstwa Spraw Zagranicznych wynika, że urzędnicy często odmawiają wiz pracowniczych na przykład obywatelom Bangladeszu, Indii, Chin, Nepalu, Sri Lanki czy Turcji . Za to stosunkowo chętnie dają wizy Ukraińcom, Rosjanom i Białorusinom, którzy są nam stosunkowo bliscy językowo, mentalnie i mają niedaleko do domu.

Tę politykę wizową dokładnie obserwują firmy rekrutujące obcokrajowców. Twierdzą, iż polskie służby konsularne w Indiach czy Chinach swoją polityką drastycznie ograniczają dostęp polskich firm do tamtejszych rynków pracy. – Rynki pozaeuropejskie, zwłaszcza azjatyckie, w porównaniu na przykład z Ukrainą czy Białorusią oferują polskim pracodawcom szersze grono specjalistów w branżach i na stanowiskach, na które brakuje w Polsce wykwalifikowanej kadry. Chodzi na przykład o kucharzy czy – szczególnie – spawaczy, których bardzo poszukują na przykład polskie stocznie – mówi Andrzej Korkus z EWL agencji zajmującej się zatrudnianiem cudzoziemców. Oprócz wymienionych profesji nasze firmy szukają w Azji fachowców w takich zawodach, jak: informatyk, inżynier, spawacz, tokarz, murarz, zbrojarz, tynkarz, dekarz, cieśla. I ludzi do prac w rolnictwie: zbieraczy truskawek, jabłek, pieczarek. Prof. Elżbieta Kryńska z Uniwerystetu Łódzkiego podkreśla, że choć trudno przecenić pozytywny wpływ obywateli państw trzecich na polską gospodarkę, to trudno też dziwić się, że konsulaty w Azji tak ograniczyły procedurę legalizacyjną. Na przestrzeni ostatniej dekady było wiele przypadków nadużyć wynikających z uzyskania wiz, które służyły potem pracownikom jako przepustka do innych państw strefy Schengen. – Ograniczenie liczby obcokrajowców z państw dalekich nam kulturowo i mentalnie pozwala na uniknięcie możliwych konfliktów społecznych – ocenia prof. Kryńska.

Takiego zagrożenia raczej nie ma w przypadku cudzoziemców z pięciu państw Europy Wschodniej, którzy niemal w 100 proc. zaspokajają potrzeby kadrowe polskich firm. Łatwa procedura ich zatrudniania i stale od kilku lat liberalizowane przepisy powodują, że z każdym rokiem pracuje ich u nas coraz więcej. W pierwszej połowie tego roku powiatowe urzędy pracy zarejestrowały 160 276 oświadczeń firm i osób fizycznych o zamiarze powierzenia wykonywania pracy cudzoziemcowi (w tym 149 947 dotyczy obywateli Ukrainy). Gdyby ta dynamika utrzymała się do końca roku, to pracę u nas znalazłoby 320 tys. obcokrajowców. Tymczasem w całym 2011 r. przedsiębiorcy zadeklarowali w pośredniakach chęć zatrudnienia 259 777 pracowników zza wschodniej granicy. W 2010 r. było ich już 189 tys., podczas gdy trzy lata wcześniej zaledwie 27,3 tys.

Reklama

Dla polskich pracodawców napływ coraz większej liczby Ukraińców jest dobrą informacją. Nie tylko dlatego, że dzięki temu mogą taniej zatrudniać pracowników. Dla przedsiębiorców ważne jest też to, że cudzoziemcy są bardziej mobilni od Polaków. Na przykład po zakończeniu prac polowych na Mazowszu od razu mogą udać się do pracy w Wielkopolsce. Jest tak m.in. dlatego, że przyjeżdżają sami, bez rodzin. Nie protestują też, gdy zostają dłużej w pracy. Zarabiają za godzinę i zależy im na wyższych zarobkach.

Praca obcokrajowców czasami wręcz warunkuje funkcjonowanie niektórych dziedzin naszej gospodarki. Z cyklicznych badań GUS wynika, że nierejestrowane miejsca pracy (często podejmowane przez imigrantów) powstają najliczniej w gospodarstwach domowych. Zakazy czy ostre ograniczenie pracy Ukraińców w naszym kraju pozbawiłoby możliwości pracy dużej liczby wykwalifikowanych polskich pracowników, zwłaszcza kobiet. To dzięki temu, że imigranci ze Wschodu zajmują się ich dziećmi czy starszymi rodzicami, mogą one pracować.

– Bez Ukraińców nasze owoce by zgniły, a my jedlibyśmy znacznie droższe norweskie jagody i hiszpańskie truskawki, zbierane tam zresztą przez Polaków – mówi prof. Kryńska. Cudzoziemcy, pracując za niższe stawki, obniżają też koszty pracy, a przez to ceny. Ich zatrudnianie hamuje też, co bardzo ważne dla firm, roszczenia płacowe.

ikona lupy />
Widok na centrum Warszawy. Fot. Bartek Sadowski/Bloomberg / Bloomberg / Bartek Sadowski