Narodowy Bank Serbii chciał dusić inflację. Premierowi bardziej zależy na wyjściu z recesji.
Przełamanie recesji i rekordowo wysokiego bezrobocia jest ważniejsze niż utrzymanie niezależności banku centralnego – uważa premier Serbii Ivica Daczić. Z jego inicjatywy parlament w Belgradzie szykuje się do uchwalenia ustawy, która powoła radę polityki monetarnej odpowiedzialną m.in. za ustalenie wysokości stóp procentowych w kraju. Jej członków wyznaczałby sam premier.
– Polityka gospodarcza nie może być skuteczna, jeśli bank centralny działa w dokładnie odwrotnym kierunku – przyznał wczoraj Daczić, który był w przeszłości rzecznikiem Slobodana Miloszevicia.
Serbia jest dziś jednym z tych krajów Europy, w którym stopy procentowe są najwyższe (10,5 proc.). Dotychczasowy prezes banku Dejan Szoszkić, który złożył dymisję w miniony czwartek, chciał w ten sposób powstrzymać galopującą inflację i powstrzymać załamanie dinara, najszybciej tracącej w tym roku na wartości waluty Europy.
Reklama
Jednak rząd ma inne priorytety. Chce doprowadzić do obniżenia kosztów kredytu i poluzować warunki ich udzielania przez banki w nadziei, że pomoże to przełamać impas w gospodarce. Po raz drugi w ostatnich trzech latach Serbia przeżywa recesję: w II kwartale tego roku dochód narodowy spadł o 1,3 proc. w stosunku do analogicznego okresu ub.r. Daczić chce także wpompować w gospodarkę część funduszy wchodzących w skład rezerw banku centralnego.
Taka polityka ma jednak dla Serbii poważną cenę. Unia Europejska, która w marcu przyznała krajowi status oficjalnego kandydata do członkostwa, uznała, że ograniczenie niezależności banku centralnego to poważny krok wstecz na drodze do akcesji. Z tego samego powodu rozmowy w sprawie kredytu pomostowego wartego 1,3 mld dol. wstrzymał z kolei MFW. A ambasador USA w Belgradzie w liście otwartym wyraził obawy, czy w Serbii są respektowane reguły demokracji i konstytucyjna niezależność instytucji państwa. Bardzo krytycznie o Serbii piszą także zagraniczne media, wskazując, że krajem znów rządzą dawni koledzy Slobodana Miloszevicia.
Mimo takiej presji także rządy innych krajów Europy Środkowej próbują ograniczyć niezależność banku centralnego, aby wspierał on politykę gospodarczą władz. W czerwcu premier Viktor Orban zażegnał spór z Brukselą o ustawę, która nakładała górny pułap zarobków prezesa Narodowego Banku Węgier (który notabene zarabiał więcej niż szef amerykańskiej Fed). Jednak w lipcu wybuchł kolejny konflikt: o próbę nałożenia podatku na zyski banku centralnego, co także zostało uznane przez UE za zamach na niezależność tej instytucji.
Otwarty konflikt wybuchł także między premierem Rumunii Wiktorem Pontą i prezesem rumuńskiego banku centralnego, Mugurem Isarescu. Aby powstrzymać załamanie kursu leja i utrzymać zaufanie inwestorów, ten ostatni także podniósł stopy procentowe. Ku wściekłości szefa rządu, który zapowiedział, że zajmie się tą sprawą, gdy już uda mu się rozwiązać jeszcze ważniejszy problem: odsunięcia prezydenta od władzy.