Palestyńska gospodarka rośnie w zawrotnym tempie, średnio ponad 7 proc. rocznie (lata 2009-2011), podobnie jak w Indiach czy Chinach. Wzrost ten oparty jest jednak na międzynarodowej pomocy.

Obrzeża Ramallah, nieformalnej palestyńskiej stolicy na Zachodnim Brzegu, przypominają wielki plac budowy. A w samym Ramallah mnożą się eleganckie kawiarnie i restauracje, ulicami suną nowe, drogie samochody. Nie widać tu okupacji ani nieuchronnie zbliżającego się kryzysu gospodarczego.

To pięciogwiazdkowa okupacja - mówią Palestyńczycy o Ramallah. "To pokazówka - dodaje w rozmowie z PAP palestyński biznesmen Sam Bahur. - Izraelczycy świetnie zdają sobie sprawę, że w Ramallah mieszkają dziennikarze, biznesmeni, politycy, znajdują się tu przedstawicielstwa dyplomatyczne i siedziby donatorów pomocy. Tworzenie wrażenia normalności tutaj jest celowe".

Wzrost gospodarczy na Zachodnim Brzegu, którego poza Ramallah i tak prawie nie widać, jest przede wszystkim oparty na zagranicznej pomocy, jest niezrównoważony i nie da się go utrzymać - wynika z opublikowanego w ostatnich dniach raportu Banku Światowego (BŚ). Tym bardziej, że jak przewidują komentatorzy, ta pomoc wkrótce zacznie się kurczyć. Świat ogarnięty globalnym kryzysem finansowym staje się już mniej szczodry.

Bezpośrednio odczuwają to Palestyńczycy zatrudnieni w potężnym aparacie administracyjnym władz Autonomii Palestyńskiej (AP). Gdy zagraniczni donatorzy nie wywiązują się na czas ze swoich obietnic, na konta palestyńskich urzędników, policjantów, nauczycieli nie wpływają pensję.

Reklama

"To całe gadanie o budowaniu instytucji, zmierzającym w kierunku państwowości - to fasada, to domek z kart, który właśnie zaczyna się rozsypywać" - komentuje Bahur, który od lat pisze o braku zrównoważonego rozwoju palestyńskiej gospodarki.

Sektor publiczny, jak administracja, edukacja, służba zdrowia, to blisko jedna trzecia PKB. Podczas gdy udział państwowych usług w krajowej gospodarce rośnie, maleje rola przemysłu i rolnictwa, które według danych BŚ na 2010 rok stanowiły w sumie zaledwie 16 proc. PKB.

Żeby pokryć bieżące wydatki rządowe (głównie pensje i emerytury), które stanowią ponad 80 procent budżetu, władze AP zaciągają długi - ponad miliard dolarów u zagranicznych wierzycieli i drugie tyle u palestyńskich bankierów. Ale dług publiczny AP to zaledwie jedna trzecia tego, co indywidualni Palestyńczycy są winni bankom, m.in. w formie kredytów.

"Dług to nieodłączna część tej nowej rzeczywistości gospodarczej. Do zadłużania się zachęcają władze AP. Dwa, trzy lata temu rząd zmusił banki, by zwiększyły ilość udzielanych kredytów w stosunku do otrzymywanych depozytów. Żeby sprostać nowym przepisom, banki zachęcają na wszelkie możliwe sposoby do zadłużania się. W reklamach w gazetach, na billboardach obiecują samochody, domy, i nie wiadomo co jeszcze - wszystko, by wciągnąć Palestyńczyków w strukturę długu" - twierdzi Bahur.

Wraz z publikacją raportu Banku Światowego lokalna prasa zaczęła się rozpisywać o sytuacji palestyńskiej gospodarki, pesymistycznie kreśląc wizję jej załamania, może nawet trzeciej intifady skierowanej przeciwko władzom Autonomii Palestyńskiej.

Gideon Lewi, dziennikarz gazety "Haarec" opisał jednak zupełnie inną historię - prężnie działająca fabryka lodów w Nablusie, rodzinny biznes założony jeszcze w latach 1950., świetnie sobie radzi, eksportuje do Jordanii, i planuje dalszą ekspansję na sąsiednie rynki. W fabryce Al-Arz większość surowców do produkcji pochodzi z Izraela, ale gotowe produkty, które swoimi niskimi cenami mogłyby zawojować izraelski rynek, nie mogą tam wjechać.

Raport BŚ szczegółowo opisuje przeszkody, na jakie trafiają palestyńskie firmy próbujące eksportować swoje produkty do Izraela.

Wymianę handlową między Palestyńczykami a Izraelem utrudnia izraelska kontrola granic - wskazują ekonomiści z BŚ. Z jednej strony - izraelskie produkty wjeżdżają na Zachodni Brzeg bez żadnych problemów, z drugiej - palestyński eksport do Izraela jest prawie niemożliwy. Liczne ograniczenia w ruchu podniosły znacznie koszty transportu dla Palestyńczyków, obniżając konkurencyjność ich produktów.

Inną przeszkodą są standardy i kontrole jakości. Izrael nie uznaje gwarancji wystawianych przez strony trzecie. Izraelscy inspektorzy nie mogą wjechać do palestyńskich miast, żeby przeprowadzić własne kontrole, bo Izrael zabrania swoim obywatelom wjeżdżania do stref podlegających władzom AP. A wysyłanie produktów, żeby były przetestowane w Izraelu jest drogie, a często w ogóle niemożliwe - piszą autorzy raportu BŚ.

"Palestyńska gospodarka jest uzależniona nie tylko od zagranicznej pomocy, ale też od Izraela - szczególnie w sferze wymiany handlowej. Ponad 80 proc. naszego importu i eksportu przechodzi przez Izrael. Jesteśmy więc strukturalnie od nich zależni, właściwie to jesteśmy częścią izraelskiej gospodarki. Oni mogą w pełni korzystać z naszych surowców i z naszej siły roboczej, ale my z ich - już nie" - twierdzi Bahur.