Kreml nieustannie ogranicza swobody obywatelskie. Ale Rosjanie potrafią przechytrzyć władzę. Nie wolno urządzić wiecu? Chodźmy więc razem do spożywczego.
Szykany prokuratury, wysokie grzywny i cenzura w chińskim stylu nie są w stanie zamknąć ust rosyjskiej opozycji: czekające na wyrok dziewczyny z zespołu Pussy Riot to czubek góry lodowej. Zainicjowane przez Kreml przykręcenie śruby zamiast uciszyć opozycję, pchnęło ją w kierunku poszukiwania nowych form sprzeciwu. Skoro niemożliwe jest uzyskanie zgody na wiec, można zorganizować wspólną wyprawę po pieczywo czy oczekiwanie na autobus.
Obwieszona transparentami staruszka recytuje antyrządowe wierszyki, funkcjonariusze OMON ratują przed całkowitym spłonięciem portret prezydenta, a kilkoro demonstrantów siedzi na asfalcie i skanduje: „Rosja bez Putina!”. W taki sposób ostatniego dnia lipca, jak każdego miesiąca liczącego 31 dni, krytycy Kremla zebrani na placu Teatralnym w centrum Moskwy bronili 31 artykułu konstytucji, który gwarantuje wolność zgromadzeń.
Jak zwykle nie udało im się uzyskać pozwolenia na demonstrację i jak zwykle za udział w nielegalnym zgromadzeniu za kratki trafiło kilkadziesiąt osób (akcje odbyły się w kilku większych miastach). Jednak jest rzecz, która wyróżnia ten protest: tym razem opozycjoniści nie wyjdą z aresztów po zapłaceniu niewielkich grzywien. Władze – w przyjętej w czerwcu ustawie – podniosły wysokość kary za taki występek aż 150 razy, do 300 tys. rubli (ok. 30 tys. zł). To ponad 13-krotność średniej rosyjskiej pensji.
Reklama
Tak drastyczne zwiększenie kar ma schłodzić wojownicze nastroje społeczeństwa, które rozgorzały się po zimowych – dalekich od uczciwości – wyborach parlamentarnych i prezydenckich. Podobny cel przyświeca trzem innym ustawom: pierwsza – dopuszcza blokowanie stron internetowych bez decyzji sądu w ramach walki z „treściami niebezpiecznymi”; druga – nakazuje organizacjom pozarządowym korzystającym z zagranicznych grantów składać co pół roku sprawozdanie finansowe, za złamanie prawa grozi grzywna 300 tys. rubli (30 tys. zł), zawieszenie działalności na pół roku, a nawet kara do dwóch lat więzienia; trzecia – przywraca do kodeksu karnego zapis o penalizacji oszczerstw i stanowi, że grzywna za pomówienie może sięgnąć nawet 5 mln rubli (500 tys. zł).

Razem do spożywczaka

Obok deputowanych nad stłamszeniem społecznego niezadowolenia trudzi się też prokuratura: ważą się losy trzech aktywistek z punkrockowego zespołu Pussy Riot, które w lutym zagrały w moskiewskim soborze Chrystusa Zbawiciela utwór „Bogurodzico, przegoń Putina”. Właśnie dobiega końca ich proces. Według zapewnień bliskich oskarżone są głodzone i upokarzane: przysługuje im często zaledwie jedno wyjście do toalety na dobę, z powodu zasłabnięć już kilkakrotnie wzywano do nich pogotowie, utrudnia się im widzenia z adwokatami. O uwolnienie dziewczyn apelują już nie tylko rosyjscy artyści, ale i zagraniczne gwiazdy. W koszulce z napisem Pussy Riot wystąpił podczas niedawnego koncertu w Moskwie wokalista Red Hot Chilli Peppers, poparcie dla aktywistek wyrazili także The Who, Franz Ferdinand, Pet Shop Boys, Sting, Madonna i Peter Gabriel. Organizacja Amnesty International uznała je za więźniów politycznych. Ale władze pozostają głuche na apele: prokurator zażądał trzech lat więzienia za chuligaństwo.
– Ten proces to szopka i absurd. Podobnie jak próba wsadzenia za kratki blogera Aleksieja Nawalnego, obecnego na niemal wszystkich opozycyjnych wiecach ostatniego półrocza – mówi nam Paweł Salin, ekspert Centrum Politycznej Koniunktury Rosji. Komitet Śledczy, instytucja podporządkowana prezydentowi, po raz drugi usiłuje udowodnić, że Nawalny ukradł ponad 16 mln rubli z państwowej spółki Kirowles. Mimo że już dwukrotnie prokuratura nie zdołała zebrać dowodów jego winy, tym razem Nawalny, piętnujący nadużycia rządzących, liczy się ze skazującym wyrokiem. – Staram się przygotować do tego rodzinę – powiedział w wywiadzie dla Reutersa.
Na 10 lat łagru za oszustwa podatkowe może zostać skazana celebrytka Ksenia Sobczak, córka Anatolija Sobczaka – byłego szefa Władimira Putina w petersburskim merostwie. Trwa dochodzenie w sprawie 1,5 mln euro, które znaleziono w jej domu na początku czerwca. Za sympatyzowanie z opozycją Sobczak straciła już pracę w dwóch stacjach telewizyjnych: należącej do Gazpromu TNT i w Muz-tv, której właścicielem jest powiązany z Kremlem oligarcha Aliszer Usmanow. Regularnie przed sąd trafiają także lider opozycyjnego Frontu Lewicy Siergiej Udalcow i przywódca liberalnej Solidarności Ilja Jaszyn. – Władzom zależy na urządzaniu procesów pokazowych w sowieckim stylu. Mają być one nie tylko przestrogą dla innych śmiałków, ale także odciągnąć uwagę Rosjan od prawdziwie istotnych spraw, takich jak nieudolność władz podczas niedawnej powodzi na Kubaniu czy rosnąca inflacja – dodaje Salin.
Jednak opozycję nie tak łatwo zastraszyć. – Gdy zobaczyłem tysiące oburzonych ludzi, którzy wyszli na ulice po wyborach, zrozumiałem, że pojawiła się rysa na murze. Nie możemy zmarnować szansy na zmiany – mówi nam 27-letni Ilja Gaszin z Moskwy, który kilkakrotnie trafiał do aresztu, ostatnio za oskarżenie władz o brak pomocy dla powodzian. – Nie mamy już złudzeń. Kreml od początku nie zamierzał dać nam obiecanej liberalizacji – dodaje.
Podobne przekonanie narasta też w regionach oddalonych od Moskwy. W liczącym niewiele ponad 100 tys. mieszkańców Jelcu opozycja od trzech miesięcy organizuje plastelinowe bunty. Aktywiści rozstawiają w różnych zakątkach miasta ulepione z plasteliny ludziki, przyczepiają do nich antyrządowe hasła i czekają na reakcję władz. Na najbardziej nadgorliwych urzędników oraz prorządowe media czeka nagroda – śrubka w pudełeczku po pierścionku.
Z kolei w innych miastach w ramach protestu przeciwko zaostrzeniu prawa władze zalewa fala absurdalnych wniosków. Administracja Kazania, stolicy Tatarstanu, musiała zająć się kilkudziesięcioma prośbami o wydanie zgody na wiece z okazji m.in. „Wspólnego czekania na autobus nr 89 lub 37” czy „Wyprawy do spożywczaka”. Wcześniej z taką akcją opozycji musiały zmierzyć się władze Niżnego Nowogrodu – trafiły do nich wnioski w sprawie zgody na wspólną przejażdżkę busikiem czy spacer z psem.
Opozycja z Petersburga, po tym jak nie dostała zgody na wiec, protest przeciwko władzom wyraziła na asfalcie za pomocą kolorowych kredek. Aktywiści z obwodu kaliningradzkiego nie wykluczają przeniesienia akcji do Polski – tym bardziej że od niedawna działa porozumienie o małym ruchu granicznym. Popularnością cieszą się również rosyjskie formy ruchu Okupuj (od amerykańskiego Okupuj Wall Street).
W maju przez ponad tydzień kilka tysięcy osób brało udział w Okupuj Abaj w moskiewskich Czystych Prudach (od imienia kazachskiego poety Abaja Kunanbajewa, którego pomnik znajduje się w parku). Protest zakończyła policja „na żądanie okolicznych mieszkańców”, organizatorzy zostali ukarani grzywną za zniszczenie trawy. Obecnie popularna jest akcja Okupuj Komitet Śledczy w obronie zatrzymanych opozycjonistów. Inną formą protestu jest wspólna wyprawa samochodami ozdobionymi antyrządowymi gadżetami. – Taka akcja nosi nazwę Biały Potok. Razem pokonujemy trasy liczące kilka tysięcy kilometrów – tłumaczy nam Ilja. W najbliższych dniach rozpocznie się przejazd z Moskwy do Astrachania nad Morzem Kaspijskim.

Gorąca jesień

– Opozycja staje na głowie, by wymyślić atrakcyjne formy protestu, by utrzymać społeczną aktywność – mówi Paweł Salin. Jak na razie robi to skutecznie. Ostatnie sondaże ośrodka Lewada Centrum pokazują, że udział w ewentualnych akcjach deklaruje dziś niewiele mniej respondentów (42 proc.) niż w grudniu 2011 r., gdy antyrządowe nastroje sięgnęły zenitu (44 proc.).
Jednak naprawdę gorąco zrobi się jesienią. – Wówczas odczujemy w portfelach skutki lipcowej podwyżki opłat komunalnych. Do sytych mieszczuchów dołączy głodna prowincja – przewiduje w rozmowie z DGP politolog Dmitrij Orieszkin. Na zlecenie byłego ministra finansów Aleksieja Kudrina Centrum Badań Strategicznych (CSR) opracowało cztery warianty rozwoju sytuacji. Żaden z nich nie wróży Władimirowi Putinowi spokojnych rządów. Za najbardziej prawdopodobne eksperci uznali radykalizację nastrojów społecznych w wyniku konsekwencji drugiej fali europejskiego kryzysu – ponad 50 proc. rosyjskiego eksportu trafia na rynek UE.
Tego samego zdania jest rosyjski resort rozwoju gospodarczego. – Jeżeli Ateny powrócą do drachmy, cena ropy może spaść do 60 dol. za baryłkę – szacuje ministerstwo w sprawozdaniu dla premiera Dmitrija Miedwiediewa. To z kolei spowoduje, że dochody z eksportu spadną o jedną trzecią, a rosyjski PKB skurczy się w przyszłym roku o nawet 2,7 proc. Zdaniem resortu jedyną rekompensatą dla budżetu okaże się dewaluacja rubla i poluzowanie inflacji do co najmniej 12 proc. w skali roku. – Pozwoli to utrzymać w ryzach nominalną wartość państwowych finansów, ale jednocześnie uruchomi falę protestów w kraju – dodaje Orieszkin.